Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Ja nie chciałabym nigdy stracić pani z oczu“ — zawołała gorąco Sadie. — „Pani musi przyjechać do nas do Ameryki. Postaramy się, żeby pani było strasznie dobrze u nas“.
Pani Belmont uśmiechnęła się swoim zwykłym, słodkim uśmiechem. „Mamy obowiązki w Irlandji, a i tak byliśmy już bardzo długo poza domem. Mąż mój ma swoją pracę, ja mam gospodarstwo, nie można zaniedbywać. Zresztą — dodała z kobiecą przekorą — mogłoby się zdarzyć, że przyjeżdżamy do Ameryki, a ciebie tam niema...“
„Musimy się wszyscy spotkać“ — odezwał się Belmont — „choćby poto tylko, żeby pogadać o naszych przygodach. Najlepiej będzie za jakiś rok, lub dwa, dziś to wszystko jeszcze nam za blizkie“.
„A jednak wydaje się dalekie i jakby przeżyte we śnie“ — dodała żona. — „Opatrzność jest dobra, że przyćmiewa przykre wspomnienia w naszej pamięci. Mam wrażenie, że przez to wszystko przeszłam już w jakiemś poprzedniem istnieniu“.
Fardet wyciągnął rękę, zawsze jaszcze obandażowaną.
„Ciało nie zapomina tak prędko, jak umysł. Przyzna pani, że to nie wygląda ani na sen, ani na coś dalekiego“.