Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszelkiej logice wewnętrznego spokoju i zadowolenia, jakie tylko jedna modlitwa dać jest w stanie.
„Co to jest?“ — zawołaj Cochrane — „posłuchajcie!“
Odgłos strzału odbił się głośnem echem w ciasnym wąwozie, za nim drugi i trzeci. Pułkownik strzygł uchem jak koń, który usłyszy róg myśliwski i ujadanie sfory.
„W jaki sposób moglibyśmy zobaczyć, co się dzieje?“
„Tędy, tędy państwo pozwolą. Tu idzie ścieżka na szczyt. O ile panie zechcą pójść za mną, nie będą narażone na żaden przykry widok“.
l ksiądz zaprowadził ich okólną drogą, aby ominąć ciała, zalegające gęsto dno wąwozu. Droga po kłujących, żuzlowatych kamieniach była nader uciążliwa, wydostali się jednak wreszcie na wierzchołek. Przed nimi leżał rozległy przestwór falistej pustyni, a na pierwszym planie rozgrywała się scena, której nikt z nich nigdy nie będzie mógł zapomnieć. W idealnie czystem i suchem powietrzu, na tle niezmiennie burej pustyni, każdy szczegół rysował się tak ostro, jakgdyby to były figurki poustawiane na stole i które w każdej chwili dosięgnąć można ręką.
Derwisze — a raczej ich niedobitki — je-