Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nastąpi, musimy pogodzić się z faktem jako z najlepszym i najmądrzejszym stanem rzeczy“.
Uklękli wszyscy na czarnej skale i moddlili się, jak niektórzy z nich nie modlili się nigdy przedtem. Było bardzo łatwo filozofować na temat religii na pokładzie Koroska, i czuć się pewnym siebie i silnym na wygodnym leżaku, pod białą zasłoną, kiedy usłużny arab roznosił kawę i likiery. Ale teraz byli wyrzuceni po za nawias pogodnego istnienia i zetknęli się z okrutnym biegiem wypadków. Zbici i zmaltretowani musieli mieć coś, czegoby się mogli uchwycić. Ślepe nieubłagane przeznaczenie było za okropne, by mieli w nie wierzyć. Siłę karzącą, działającą rozumnie i celowo, siłę żywą, twórczą, która ich odpędziła od codziennego trybu, zburzyła ich sekciarskie zakamarki i wywiodła przemocą na szeroki gościniec — oto, co poznali przez te straszne dni grozy. Jakieś wielkie ręce pochwyciły ich nagle, wlały w nowe formy i przeznaczyły do nowych celów. Czy na taką siłę można było wpłynąć przez ludzkie błagania? Albo było można albo wogóle nic nie było można, — tu tkwiła ostatnia ucieczka dla skrzywdzonej ludzkości. Więc modlili się tak, jak kochanek kocha, jak poeta pisze, z samego dna dusz, i podnieśli się wszyscy z uczuciem tego wymykającego się