Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oficerowie siedzący na ławkach, zerwali się jak za pociśnięciem sprężyny. W ciszy uroczystej odgłos ich napiętków uderzających razem o podłogę, wydal się przerażający.
Znalazłem Napoleona takim, jak go przedstawiano wtedy na wszystkich jego portretach. Przysadkowaty, z twarzą tłustą, koloru kości słoniowej; włosy rzadkie, ciemne, z odcieniem płowym.
Miał na sobie białe kaszmirowe spodnie, frak ciemnozielony z kołnierzem i mankietami czerwonemi, szablę ze złotą rękojeścią w pochwie szylkretowej.
Pod lewem ramieniem trzymał swój mały kapelusz, ze sławną trójkolorową kokardą, a prawą ręką bawił się małą szpicrutą o gałce metalowej; postępował naprzód z spojrzeniem surowem, z zaciśniętemi ustami.
— Admirale Bruix! — krzyknął.
Zadrżałem na ten głos, taki był ostry, surowy.
— Jestem, najjaśniejszy panie — odpowiedział oficer marynarki, wychodząc z grupy dostojników.
Napoleon postąpił trzy kroki, lecz z takim wyrazem groźby w oczach, że oficer zbladł i obrócił się do otoczenia, jak gdyby szukał poparcia.
— Co to znaczy, admirale, że nie spełniłeś moich rozkazów tej nocy?
— Najjaśniejszy panie, wiatr wschodni zerwał się nagle i myślałem, jeżeli okręty opuszczą przystań...
— Jakiem prawem pozwalasz sobie pan myśleć, skoro ja rozkazałem?... Czy masz pretensję wiedzieć więcej, niż ja?
— W sprawie żeglugi, najjaśniejszy panie...
— W żadnej sprawie, mój panie!
— Lecz burza, która potem wybuchła, najjaśniejszy panie, dowiodła, że miałem rację.
— Milcz pan, zabraniam wszelkiego dyskutowania...
Zapanowała głucha cisza, możnaby słyszeć muchę przelatującą.