Strona:PL Doyle - Mumia zmartwychwstała.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To te liście tak pachną — rzekł Bellingham.
Ujął w palce jeden ze suchych liście palmowych, leżących na stole i potrzymał go ponad szkłem lampy. Ku sufitowi wzniósł się wielki kłąb dymu, a atmosfera pokoju przesyciła się ostrym, drażniącym zapachem.
— To święta roślina, roślina kapłanów, — rzekł Bellingham. — Czy rozumie pan jakikolwiek język wschodni, panie Smith?
— Ani słowa.
Zdawało się, że odpowiedź ta zdejmuje jakiś ciężar z mózgu egiptologa.
— Aha, — zaczął znowu Bellingham. — Ile też czasu upłynęło od chwili, kiedy pan wszedł tutaj do mnie, aż do momentu odzyskania przezemnie przytomności?
— Może cztery do pięciu minut.
— Tak sobie wyobrażałem, że to nie mogło trwać długo, — rzekł egiptolog, oddychając głęboko — jednak, co to za dziwna rzecz taka utrata przytomności. Traci się wszelką miarę czasu. Według moich odczuwań, nie mógłbym powiedzieć, czy tu chodziło o sekundy, czy o tygodnie. Ten oto jegomość, który zapakowany jest do tego sarkofagu, znalazł się tam za czasów jedenastej dynastji. Czternaście wieków wstecz. A jednak, gdyby go zapytać, czy mu się czas zdłużył, bezwątpienia powiedziałby, że minęło to dlań, niby jedna chwila. Nieprawdaż, że to niezwykle piękna mumja panie Smith?
Smith przybyliżył się do stołu i wzrokiem fachowca badał czarny kształt, znajdujący się przed nim.
Rysy były doskonale zachowane, a dwoje małych oczu, niby dwa orzeszki, kryły się w głębi czarnych orbit. Skóra wyschnięta była starannie, naciągnięta na kości. Czarne twarde włosy opadały na uszy. Dwa małe, niby zęby szczura wysuwały się z poza dolnej wargi. Mumja ta ze swoją wydłużoną głową,