Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pięć na jeden! — zakrzyknął znowu.
Amatorzy znaleźli się i Purwis pomieścił ich nazwiska w swym brudnym notatniku.
Monthomeri czuł się w siódmem niebie. Stał w rogu platformy, oparty o słupek i myślał o rozkoszy tych wypoczynków pomiędzy starciami. O! teraz był zupełnie pewny, że on stanowczo zwycięży. Aby tylko udało mu się zmęczyć przeciwnika. Do końca Mistrz nie wytrzyma za nic. On jest tak powolny, że wszystka jego siła idzie na marne.
Do Monthomeri zbliżył się Ted Barton i szepnął mu do ucha:
— Bijesz się o nagrodę, o nagrodę! Bądź ostrożny, nie ryzykuj, nagroda cię nie minie.
Ale Mistrz był przebiegły. Walcząc już tyle razy po nieszczęśliwym wypadku z nogą, nauczył się zastosowywać swe kalectwo do potrzeb.
Powoli, lecz zwinnie manewrował koło studenta i przyciągał go niepostrzeżenie do swego rogu. I oto student ujrzał, jak twarz jego przeciwnika ciemna i ponura tryumfowała. W tępych i złych oczach migotały mu złowrogie blaski. Mistrz górował poprostu nad nim. Monthomeri odskoczył na stronę i wpadł na sznur. Mistrz tymczasem zadawał mu jedno ze swych straszliwych uderzeń z góry, które tamten jako tako odparował i sko-