Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głowa wyrazista i energia, malująca się we wzroku i na twarzy wykazywały, że był wodzem. Czytał książkę w bronzowej okładce, lecz na widok zbliżającego się tłumu odłożył ja i wysłuchał uważnie opowieści przygody. Poczem zwrócił się do dwóch wędrowców.
— Jeśli was weźmiemy ze sobą — rzekł uroczystym głosem — to tylko jako dzielących naszą wiarę. Nie chcemy wilków w naszej owczarni. — Lepiej, by kości wasze bieliły się śród tej pustyni, niżbyście się mogli stać owym zaczątkiem zgnilizny, który z czasem niweczy cały owoc. Czy zechcecie pójść z nami na tych warunkach?
— Domyślacie się chyba, że wobec położenia, w jakiem jestem, pójdę z wami, przyjmując wszelkie warunki — odparł Ferrier z taką skwapliwością, że nawet starsi, mimo swej powagi, nie mogli się powstrzymać od uśmiechu.
Tylko wódz zachował surowy, nieubłagany wyraz twarzy.
— Weźcie go, bracie Stangersonie — rzekł — trzeba nakarmić i napoić i jego i dziecko. Waszem zadaniem będzie, bracie, uczyć go naszej świętej wiary. Przystanek trwa już za długo. Naprzód! W drogę do Syonu!
— W drogę do Syonu! — ryknął tłum Mormonów, a słowa te, powtarzane z ust do ust, przepłynęły przez karawanę, jak fala, której szum przycichał i skonał w oddali.
Rozległ się ponownie zgrzyt kół, trzask biczów, wielkie furgony i wózki potoczyły się dalej i karawana wiła się znów śród pustyni, niby pierścienie olbrzymiego męża. Starszy, którego pieczy powierzonych zostało dwoje wędrowców, zaprowadził ich do swego wózka, gdzie czekało już na nich jedzenie.
— Pozostaniecie tutaj — rzekł. — Za dni kilka wypoczniecie, a tymczasem pamiętajcie, że na wieki