Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy tu mieszka dr Watson? — zapytał głos czysty, ale szorstki.
Nie mogliśmy dosłyszeć odpowiedzi służącej, ale drzwi zamknęły się i ktoś zaczął wchodzić po schodach, krokiem niepewnym, wlokącym. Po twarzy mego, nasłuchującego bacznie, towarzysza, przebiegł wyraz zdumienia. Kroki wlokły się następnie po korytarzu i wreszcie ktoś lekko zapukał do drzwi.
— Proszę wejść, — zawołałem.
Na to wezwanie, zamiast brutalnego mężczyzny, któregośmy się spodziewali, weszła, utykając, kobieta bardzo stara, o twarzy zawiędłej i pomarszczonej. Nagły blask światła oślepił ją widocznie, bo, złożywszy ukłon, stała, mrugając kaprawemi oczyma i nerwowemi, drżącemi palcami szukając czegoś w kieszeni. Spojrzałem na mego towarzysza, — na twarzy jego malował się wyraz takiego rozpaczliwego rozczarowania, że z trudnością utrzymałem powagę.
Stara czarownica wydobyła nareszcie z kieszeni dziennik wieczorny i wskazała nasze ogłoszenie.
— To mnie tu sprowadziło, proszę łaski panów — rzekła, składając powtórny ukłon; złota obrączka ślubna, znaleziona na Brixton Road. To najpewniej obrączka mojej córki Sally; poszła zamąż przed rokiem, a mąż jej jest stewardem na statku. Boże miłosierny, coby to było, gdyby tak wrócił i zastał ją bez obrączki! niebardzo on tam delikatny wogóle, a cóż dopiero, gdy sobie cokolwiek podchmieli. Z przeproszeniem panów, Sally poszła wczoraj do cyrku z...
— Czy to jej pierścionek? — spytałem.
— Bogu dzięki! — zawołała stara. — To ci dopiero Sally się ucieszy! Tak, to ten sam.
— A jaki jest wasz adres? — spytałem, biorąc ołówek.