Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A kto, zdaniem pana, zgłosi się do nas skutkiem tego ogłoszenia?
— Oczywiście ów człowiek w paltocie bronzowym... nasz przyjaciel o kwitnącem obliczu, w butach z nosami kwadratowemi. Jeśli nie przyjdzie sam, przyśle spólnika.
— Czy taka wycieczka nie wyda mu się zbyt niebezpieczna.
— Bynajmniej. Jeśli moje przypuszczenia są słuszne, a mam wszelkie powody sądzić, że są, ten człowiek narazi się raczej na wszelkie niebezpieczeństwa, niżby miał stracić obrączkę. Jestem prawie pewien, że upuścił ją, pochylając się nad zwłokami Drebbera i narazie nie spostrzegł tego. Wyszedłszy na ulicę zauważył zgubę i powrócił śpiesznie, lecz zastał już policyę, przybyłą dzięki jego własnemu szaleństwu: niepotrzebnie zostawił palącą się świecę. Musiał udawać pijanego, celem odwrócenia podejrzeń, jakie mogła wzbudzić jego obecność przy kracie. A teraz postaw się pan w jego położeniu. Zastanowiwszy się, mógł przypuścić, że zgubił pierścionek na ulicy, wyszedłszy z domu. Cóż w takim razie zrobi? Będzie skwapliwie czysał w dziennikach wieczornych ogłoszenia o rzeczach zgubionych. Oczy jego padną i na moje ogłoszenie; będzie uszczęśliwiony. Dlaczego miałby się obawiać zasadzki? Nie ma powodu przypuszczać, że ten, kto znalazł pierścionek, dopatrzy się w nim związku z morderstwem. Powinien zatem przyjść. I przyjdzie. Zobaczy go pan przed upływem godziny.
— A wtedy, cóż? — spytałem.
— O, zostaw pan to mnie. Masz pan jaką broń?
— Mam stary rewolwer służbowy i kilka nabojów.
— Dobrzeby było, żebyś pan go oczyścił i nabił. Będziemy mieli do czynienia z człowiekiem,