Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sposób, w jaki pan mnie śledził, jest najlepszem świadectwem pańskich zdolności.
— Pójdziecie ze mną, sadzę — rzekł Holmes do obu policyantów.
— Mogę panów zawieźć — rzekł Lestrade.
— Dobrze! A Gregson wsiądzie razem ze mną. I ty, doktorze, także. Skoro brałeś taki żywy udział w tej sprawie, nie opuścisz nas teraz, sądzę.
Przystałem na to chętnie i zeszliśmy wszyscy razem. Więzień nasz ani myślał o ucieczce, wsiadł spokojnie do dorożki, która była jego własnością, a my za nim. Lestrade wsiadł na kozioł, zaciął konia i niebawem stanęliśmy u celu. Wprowadzono nas do małego pokoju, gdzie inspektor policyi zapisał naszego więźnia i tych, o których zamordowanie był oskarżony. Urzędnik, człowiek o bladej nieruchomej twarzy, spełniał obowiązki swoje obojętnie, machinalnie.
— Zaaresztowany stanie przed sądem w ciągu tego tygodnia — rzekł; — a tymczasem czy ma pan co do powiedzenia, panie Jefferson Hope? Winienem pana ostrzedz, że słowa pańskie będą spisane i że następnie mogą być zużytkowane przeciw panu.
— Mam bardzo dużo do powiedzenia — odparł Hope wolno. — Chciałbym panu opowiedzieć wszystko.
— Czy nie lepiej zachować to, jak pan stanie przed sądem? — spytał inspektor.
— Kto wie, czy ja tam kiedy przed sądem stanę — odparł Hope. — Niech się panowie nie niepokoją. Nie myślę bynajmniej o samobójstwie. Czy pan jest doktorem? — dodał, zwracając na mnie ciemne, przenikliwe oczy.
— Tak jest — odparłem.
— No, to niech pan przyłoży rękę tutaj; — rzekł, uśmiechając się i podnosząc skutą dłoń do piersi.