Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dostrzegał na ziemi, wnosił, że niedźwiedzie były liczne w tych stronach. Nareszcie, po trzygodzinnem daremmnem szukaniu, zamierzał już zrozpaczony wrócić z niczem, gdy nagle, spojrzawszy w górę, zadrżał z radości.
Na krawędzi wystającej skały, o kilkaset stóp po nad nim, stało zwierzę z olbrzymiemi rogami. Ten muflon (gatunek barana) był prawdopodobnie stróżem trzody, niewidzialnej jeszcze dla oczu myśliwego; na szczęście zwrócił łeb w przeciwną stronę i nie dostrzegł go. Położywszy się na ziemi, Jefferson Hope oparł kolbę strzelby o głaz i celował dobrze i długo, zanim spuścił kurek. Zwierzę rzuciło się w górę rozpaczliwym skokiem, zatoczyło się na krawędzi skały i runęło całym swym ciężarem w głąb doliny.
Zwierzyna była taka wielka, że zabrać jej całej nie mógł! zadowolił się przeto odcięciem jednego uda i części boku, a, zarzuciwszy zdobycz na ramię zabrał się śpiesznie do odwrotu, gdyż wieczór zaczął zapadać. Zaledwie wszakże ruszył w drogę, przekonał się, że czekała go nowa a niespodziewana trudność do zwalczenia. W pogoni za zwierzyną minął znaną sobie część tej okolicy, a nie łatwą rzeczą było odnaleźć ścieżkę, którą przyszedł.
Dolina, w której się znajdował, poprzecinana była w rozmaitych kierunkach licznemi wąwozami, tak do siebie podobnemi, że niepodobna było ich odróżnić. Jefferson zagłębił się tedy w jeden z nich a gdy uszedł z milę lub więcej, napotkał potok górski, którego z pewnością poprzednio nie widział. Przekonawszy się, że zmylił drogę, wszedł w inny wąwóz, lecz z tym samym skutkiem. Noc zapadła szybko i było już zupełnie ciemno, gdy nareszcie znalazł się w wąwozie, który mu się wydał znanym.
Ale i wówczas nawet nie łatwo było utrzymać się na właściwej drodze, albowiem księżyc jeszcze nie wzeszedł, a wysokie skały po obu stronach po-