Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sobie, iż śród tego otoczenia czyhał duch zbrodni. Bladość oblicza młodego myśliwca, zasępione czoło jego świadczyły wszelako, że widział po drodze dosyć, by wiedzieć czego się trzymać.
Ferrier niósł worek ze złotem i banknotami; Jefferson Hope prowianty i wodę, a Lucy małą paczkę, zawierającą to, co posiadała cenniejszego. Otworzywszy powoli i z wielką ostrożnością okno, czekali dopóki wielka chmura nie zaciemniła nieba i wówczas, jedno po drugiem, wyszli do ogrodu. Z zapartym oddechem, czołgając się i potykając, dotarli do płotu i pod jego osłoną dążyli dalej do otworu, wychodzącego na pole. Byli już prawie u celu, gdy Jefferson schwycił gwałtownie obu towarzyszów i cofnął ich w cień, na ziemię, gdzie legli drżący bez ruchu.
Wychowany w preryi, Jefferson Hope zawdzięczał koczującemu życiu, jakie prowadził, słuch niesłychanie zaostrzony. Zaledwie położył się wraz z towarzyszami pod płotem, gdy odezwał się przeraźliwy krzyk puszczyka, na który odpowiedział niezwłocznie, z niedalekiej odległości taki sam odgłos. W tej samej chwili ukazała się w otworze, do którego dążyli ciemna postać i powtórzył ów krzyk jękliwy, poczem wysunął się z cieniów nocy drugi mężczyzna.
— Jutro o północy, — rzekł pierwszy, wódz, jak się zdawało, — gdy puszczyk odezwie się trzykrotnie.
— Dobrze, — odparł tamten. — Czy mam uprzedzić brata Drebbera?
— Uprzedź go, i innych również. Dziewięć do siedmiu.
— Siedem do pięciu! — i obie postacie odeszły w przeciwnych kierunkach.
Ostatnie wyrazy były widocznie ich hasłem. Skoro tylko odgłos ich kroków ucichł w oddaleniu Jefferson Hope zerwał się na równe nogi, dopo-