Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jan Ferrier pocieszał ją wprawdzie z wielką pewnością siebie, niemniej jednak Lucy zauważyła, że wieczorem z niezwykłą starannością zamykał drzwi na klucz i, oczyściwszy najpierw, nabił starą strzelbę, która wisiała na ścianie w jego sypialni.



ROZDZIAŁ VI.
Ucieczka.

Nazajutrz rano po rozmowie z Prorokiem Mormonów Jan Ferrier udał się do Salt Lake City, a odnalazłszy znajomego, który wyruszył w góry Nevada powierzył mu list, przeznaczony dla Jeffersona Hopea. W liście tym opisywał, jakie straszne niebezpieczeństwo mu groziło i jak dalece powrót jego jest konieczny. Co uczyniwszy uczuł ulgę i ze swobodniejszym umysłem wracał do domu.
Zbliżając się do farmy, zdziwił się na widok dwóch koni, przywiązanych do kraty. A większe ogarnęło go zdumienie, gdy wszedł do bawialni i ujrzał dwóch młodych ludzi. Jeden, o długiej, bladej twarzy, leżał w bujaczu, oparłszy nogi na piecu. Drugi, z osadzoną na szerokim karku głową, o rysach pospolitych, zwierzęcych, stał w oknie, trzymając ręce w kieszeni i gwiżdżąc popularną pieśń. Obaj skinęli głową, gdy Ferrier wszedł, a ten, który leżał w bujaczu, rozpoczął rozmowę.
— Być może, że nas nie znacie — rzekł. — Oto jest syn starszego, Drebbera, a ja jestem Józef Stangerson, który podróżował z wami, gdy Pan wyciągnął dłoń Swoją i włączył was do Swej prawowiernej trzody.
Jan Ferrier ukłonił się chłodno. Wiedział teraz co znaczyli ci goście.
— Przybyliśmy — ciągnął dalej Stangerson —