Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ztąd każdy obawiał się sąsiada i nikt nie mówił o rzeczach najbliżej go obchodzących.
Pewnego pięknego poranku Jan Ferrier zabierał się do wyjścia w pole, gdy usłyszał zgrzyt klamki u kraty, a spojrzawszy przez okno, zobaczył idącego ścieżką barczystego mężczyznę w średnim wieku, o płowych włosach. Serce zakołatało w piersi Ferriera, albowiem poznał w przybyszu wielkiego Brighama Yonga we własnej osobie. Pełen niepokoju — gdyż wiedział dobrze, iż taka wizyta nie przynosi nic dobrego — Ferrier podbiegł ku drzwiom, by powitać wodza Mormonów. Brigham Young wszakże przyjął to powitanie ozięble i nie rozjaśniając ponurego oblicza, wszedł za gospodarzem do bawialni.
— Bracie Ferrier — rzekł siadając i patrząc bystro z pod płowych rzęs na farmera — prawowierni okazali się, sądzę, dobrymi dla was. Zabraliśmy was z pustyni przymierającego głodem, dzieliliśmy z wami pożywienie, doprowadziliśmy was zdrowo i cało do Doliny Wybranej, daliśmy wam ziemię i pozwolili zbogacić się pod naszą opieką. Czy tak nie jest?
— Jest tak — odparł Jan Ferrier.
— W zamian za to wszystko domagaliśmy się spełnienia jednego tylko warunku! byście przyjęli prawdziwą wiarę i stosowali się pod każdym względem do jej przepisów. Przyrzekliście warunek ten spełnić, tymczasem, jeśli obiegające wieści głoszą prawdę nie dotrzymujecie przyrzeczenia.
— Jakto nie dotrzymuję? — spytał Ferrier, wznosząc ręce ku niebu. — Czyż nie daję składki na fundusz wspólny? Czyż nie chodzę gorliwie do świątyni? Czy nie...
— Gdzież są żony wasze? — spytał Young, rozglądając się dokoła. — Wezwijcie je tutaj, bym je mógł powitać.
— Nie ożeniłem się, to prawda — odparł Ferrier. — Ale kobiet było śród nas niewiele, a nieje-