Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozpaczliwym głosie, któremu towarzyszył inny; coś jakby przerywane, niskie, gardłowe chychotanie, — groteskowy, a zarazem potworny akompanjament dominującego nad nim bólu. Przez trzy czy cztery minuty trwał ten przerażający duet; spłoszone ptaki zrywając się z drzew szeleściły jego listowiem. Aż wszystko zamilkło tak nagle, jak się zaczęło.
Prze długą chwilę siedzieliśmy w pełnem grozy milczeniu; wreszcie lord Roxton dorzucił parę szczap do ognia, który, zapłonąwszy czerwonawym blaskiem, oświetlił zmęczone twarze moich towarzyszy i zamigotał wśród gałęzi drzew.
— Co to było? — wyszeptałem.
— Dowiemy się zrana — odparł lord John — musiało się to dziać w pobliżu, nie dalej jak na przełęczy.
— Dostąpiliśmy zaszczytu asystowania przy przedhistorycznej tragedji, odgrywającej się wśród sitowia, na brzegu Jurajskiej laguny, gdzie mocniejszy zwierz, dławił słabszego w mule błotnym — odezwał się Challenger tak uroczyście, jak nigdy dotychczas — wielkie to szczęście dla człowieka, że zjawił się jak ostatnie ogniwo w łańcuchu stworzeń. W odległych bowiem wiekach panowały siły, których nie byłby zdołał przemóc ani odwagą ani bronią. Czemże są jego maczugi, łuki, strzały wobec takiej potęgi, jaka rozpętała się dzisiejszej nocy?