Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

taczał się przed nami, przeniosły nas znów myślą do dorzeczy Amazonki, i uprzytomniły nam, że nie zostaliśmy żadną siłą magiczną przeniesieni w odległe czasy, na jakąś nieznaną planetę, lecz istotnie żyjemy na Ziemi w XX wieku. Trudno jednak było uwierzyć, że ta niebieskawa linja na dalekim horyzoncie graniczyła z wielką rzeką, po której płyną parowce, a na nich ludzie rozmawiają o swych drobnych, codziennych sprawach, podczas gdy my, uwięzieni wśród przedpotopowych potworów, mogliśmy jedynie spoglądać w dal i tęsknić za nią.
Pamiętam jeszcze jeden drobny incydent, na którym chciałbym zamknąć opis wypadków tego dnia: nasi dwaj profesorowie, zapewne podnieceni swemi guzami i ranami, zaczęli żywą dysputę, czy nasi napastnicy należeli do gatunku pterodaktylów czy dimorchodonów. Nie chcąc się przysłuchiwać ich waśniom, usiadłem zdala na pniu zwalonego drzewa i zapaliłem papierosa, gdy lord John zbliżył się do mnie.
— Czy pan pamięta, Malone, to miejsce gdzieśmy natrafili na pterodaktyle? — spytał.
— Bardzo dokładnie.
— Był to jakby krater wygasłego wulkanu, nieprawdaż?
— Tak jest.
— Zauważył pan jaki tam był grunt?
— Skalisty.