Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niem naszego botanika — używana przez krajowców za pochodnię. Każden z nas zaopatrzył się w sporą jej wiązankę, poczem, po zarośniętych zielskiem schodach, wspięliśmy się ku wskazanej nam jaskini. Tak jak zapewniałem była ona pustą i zamieszkiwały ją jedynie nietoperze, które poczęły chmarą unosić się nad naszemi głowami. Nie chcąc obudzić czujności indjan, posuwaliśmy się poomacku, i zapaliliśmy nasze pochodnie, dopiero minąwszy kilka zakrętów. Znajdowaliśmy się we wspaniałym, suchym tunelu, którego szare, gładkie ściany pokryte były zwykłymi rysunkami; nad naszymi głowami unosiło się koliste sklepienie, a biały piasek szeleściał pod nogami. Szliśmy pośpiesznie, aż wreszcie zmuszeni byliśmy się zatrzymać z okrzykiem głębokiego rozczarowania! Przed nami wznosiła się gładka, równa ściana, nie mająca nawet takiej szczeliny przez którą mogłaby się prześlizgnąć mysz. Nie mogliśmy marzyć o wyjściu.
Z gorzkiem uczuciem zawodu staliśmy przed tą przeszkodą; nie była ona wynikiem żadnej żywiołowej katastrofy, jak zwały w owym tunelu, przez który chcieliśmy tu wejść; końcowa ta ściana była równie gładka jak i boczne, i musiała powstać w tym samym co i one, czasie i w ten sam sposób.
— Nic nie szkodzi, moi przyjaciele — odezwał się Challenger — mamy w odwodzie mój balon.
Summerlee westchnął.