Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tuż obok niego stał jego władca, król małpoludzi. Był on, — zgodnie ze słowami lorda Johna, wiernym portretem naszego profesora. Tylko zabarwienie miał rude a nie czarne; pozatem jednak była to ta sama, krępa rozrosła postać, ta sama broda opadająca na kosmatą pierś. Tylko czoło małpoluda sklepione nisko nad krzaczastymi brwiami, przechodzące w spłaszczoną, jajkowatą czaszkę, stanowiło rażący kontrast, z wysokiem czołem i wspaniałą czaszką europejczyka. Pozatem król był śmieszną parodją Challengera.
Nie mieliśmy zresztą czasu ani przyglądać się ani się zastanawiać, wypadki bowiem rozwijały się błyskawicznie.
Dwóch małpoludzi schwytało pierwszego — z brzegu indjanina i pociągnęło go ku brzegowi skały. Król podniósł rękę, a na ten znak porwali nieszczęsnego za ramiona i nogi i zakołysawszy trzykrotnie w powietrzu, wyrzucili go w górę z taką siłą, że zakreślił łuk w powietrzu, zanim wpadł w przepaść. Gdy znikł za skałą, cały tłum za wyjątkiem wartowników rzucił się na jej brzeg; nastąpiła długa chwila kompletnego milczenia, które przerwał dziki wrzask radości. Małpoludzie skakali po polanie, rycząc wymachując kosmatemi rękoma. Wreszcie znów ustawili się w szereg, czekając na nową ofiarę.
Tym razem miał nią być Summerlee. Dwóch