Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trzymaliśmy się na chwilę i lord Roxton wtajemniczył mię w swoje plany.
— Dopóki będziemy się znajdowali wśród drzew ta zgraja będzie miała nad nami przewagę — mówił — mogą nas bowiem widzieć a my ich nie widzimy. Rzecz jednak ma się inaczej na otwartej przestrzeni. Tam bowiem my ruszamy się żwawiej od nich. Krawędź płaskowzgórza jest mniej zalesiona niż jego wnętrze i dlatego będziemy się posuwać krawędzią. Idź pan powoli, mając oczy dobrze otwarte a fuzję stale w pogotowiu. A nadewszystko nie daj się pan złapać, młodzieńcze, dopóki masz choć jeden nabój w lufie. To moja ostatnia rada.
Doszedłszy do brzegu krawędzi spojrzałem w dolinę, gdzie ujrzałem poczciwego, czarnego Zambo, palącego fajkę, u podnóża skał. Dałbym wiele za to aby go módz zawołać i wtajemniczyć w całą sytuację, ale wszelki gwar i hałas groził niebezpieczeństwem. Las wydawał się pełnym małpoludów, którzy mogli nas usłyszeć. My nawzajem słyszeliśmy ich nawoływania i w takich chwilach chowaliśmy się wśród zarośli, dopóki znów nie nastąpiła cisza. Wskutek tego posuwaliśmy się naprzód bardzo powolnie, i upłynęły dobre dwie godziny zanim z gestów lorda Johna wywnioskowałem, że zbliżyliśmy się do naszego celu. Dał mi znak ręką, abym się położył, a sam podpeł-