Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mieniu podobieństwo było uderzające. Summerlee, zdenerwowany do ostatnich granic, śmiał się tak histerycznie, że wreszcie się rozpłakał. Małpoludzie również się śmieli, a przynajmniej wydali z siebie jakieś okropne rechotanie, poczem pociągnęli nas wgłąb lasu. Nie chcieli dotknąć naszych fuzji, ani przyrządów, uważając je widocznie za niebezpieczne, ale zabrali wszystkie zapasy żywności, jakie znaleźli. Jak pan może osądzić po mojej skórze i ubraniu, nie obchodzono się ze mną zbyt łagodnie w tej drodze. Z Summerlee również. Ciągnięto nas przez największe gąszcza, gdyż to djabelstwo ma skórę twardą jak surowiec. Ale Challenger podróżował wspaniale, cztery zwierzaki niosły go na ramionach, niczem rzymskiego imperatora. Co to znaczy?
W oddali dało się słyszeć klekotanie podobne do uderzeń kastanietów.
— Nadchodzą — szepnął mój towarzysz, wsuwając naboje do zapasowego karabinu — niech pan nabije swoją broń, młodzieńcze, bo nie damy się żywcem. Ani mowy o tem. Takie odgłosy wydają, kiedy są podnieceni. No, ale jeśli nas wykryją, będą mieli niemały powód do podniecenia. Tutaj jest nasz ostatni fort, szaniec, gdzie, że tak powiem, gotowi jesteśmy paść, ściskając broń w stygnącej dłoni. Czy słyszy ich pan?
— Z bardzo daleka...
— Przypuszczam, że rozproszyli się na groma-