Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dy i szukają po całym lesie. Ale wróćmy do mego smętnego opowiadania. Dociągnęli nas do swej siedziby, składającej się z jakiego tysiąca szałasów, w dużym gaju, nad samym brzegiem skały. Te wstrętne bestje obmacały mnie całego i mam wrażenie, że nie domyję się już nigdy. Potem skrępowali nas, a ten, który zabrał się do mnie, potrafi wiązać, jak majtek. Leżeliśmy więc pod drzewem, a jeden z potworów stał na straży z olbrzymią maczugą w łapie. Mówiąc „leżeliśmy“ mam na myśli Summerlee i siebie. Challenger bowiem siedział na drzewie, zajadał ananasy i powodziło mu się znakomicie. Muszę jednak stwierdzić, że przyniósł i nam owoców i własnoręcznie rozluźnił nasze więzy. Gdyby go pan widział, siedzącego na gałęzi obok tego rudego sobowtóra, i śpiewającego swym głębokim basem najpopularniejsze londyńskie piosenki — bo muzyka wszelkiego rodzaju kojąco działa na te bestje — doprawdy nie mógłby się pan powstrzymać od śmiechu. Ale nam się śmiać nie chciało. Challengerowi zostawiono pewną swobodę, ale nas pilnowano czujnie. To też cieszyliśmy się niezmiernie, że pan przynajmniej ocalałeś, a wraz z panem archiwa naszej wyprawy.
„No, a teraz młodzieńcze, powiem coś, co pana zadziwi. Widział pan ślady ludzi, ogniska przez nich rozpalone, pułapki, jakie urządzają, a my, mój drogi, widzieliśmy tych ludzi. Biedne, drobne istoty, mocno przygnębione, czemu nie można się dziwić. O ile