Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T1.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kie pulsowało niedaleko tych dzikich ustroni. Na trzeci dzień podróży usłyszeliśmy dziwnie głęboki, jakby łkający odgłos w powietrzu, który to zbliżał się, to znów oddalał. Czółna nasze płynęły zaledwie o parę yardów jedno od drugiego, a Indjanie, pochwyciwszy ten dziwny odgłos, znieruchomieli jak gdyby się nagle zamienili w bronzowe posągi, i nasłuchiwali z wyrazem nieukrywanego przerażenia.
— Co to jest? zapytałem.
Bębny — niedbale odparł lord Roxton — bębny wojenne. Słyszałem je już nieraz dawniej.
— Tak panie, bębny wojenne — potwierdził Gomez — to dzicy indjanie „bravos“, a nie „manzes“, śledzą nas w drodze: zabiją nas jeśli im się to uda.
— Jakżeż oni mogą nas śledzić? — rzekłem, patrząc w ciemną, głuchą gęstwinę.
Metys wzruszył szerokiemi ramionami.
— Indjanie to potrafią. Mają na wszystko sposoby. Śledzą nas i dają sobie znaki bębnami. Zabiją nas, o ile zdołają.
Popołudniu tegoż dnia — a jak wskazuje mój notatnik, było to we wtorek, 18 sierpnia — już siedem czy osiem bębnów nawoływało się z rozmaitych punktów. Niekiedy waliły szybko, to znów zwalniały tempo, jakby zadając sobie pytania, lub odpowiadając na nie; jeden daleko ze wschodu grzechotał, wysokim, urywanym tonem, drugi po pewnej