Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rzecz dziwna; wszyscy byli z czegoś zadowoleni, jak gdyby cząstkę własnej swobody otrzymywali.
— Widzisz go, sobacze mięso: dobrze mu robisz, a on cię wciąż kąsa! — mówił ten, który go trzymał, prawie z lubością patrząc na złego ptaka.
— Puszczaj go, Mykitka!
— On widać nie da z sobą igrać. Jemu wolę podawaj, prawdziwą wolę woleńską.
Orła zrzucono z wału w step. Była głęboka jesień, dzień chłodny i pochmurny. Wiatr świstał w gołym stepie i szumiał w pożółkłej, wyschłej, kępiastej trawie stepowej. Orzeł puścił się prosto, machając chorem skrzydłem i jakby spiesząc się ujść od nas, dokąd oczy poniosą. Aresztanci ciekawie śledzili, jak migała w trawie jego głowa.
— Widzisz go jaki! — w zamyśleniu odezwał się jeden.
— I nie obejrzy się! — dodał drugi. — Ani razu, bracia, nieobejrzał się, wciąż bieży naprzód! — A ty myślałeś, że wróci dziękować? — wtrącił uwagę trzeci.
— Wiadoma rzecz wola. Wolę poczuł.
— Ot co znaczy słoboda.
— I nie widać go już, bracia....
— Dość tego stania! Marsz! — zawołali konwojowi żołnierze i wszyscy milcząc powlekli się na robotę.