Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

razem ściągnął on pod stół i butelkę i talerz i chleb nawet.
Ale teraz on sam, nie ma dyabłów, nie ma i pana; Kiedrył wyłazi, rozgląda się i uśmiech opromienia twarz jego. Figlarnie mruży oczy, siada na pańskiem miejscu i kiwając głową do publiczności, mówi z cicha:
— No, teraz sam jestem.... bez pana!
Wszyscy śmieją się z tego, że on bez pana; on zaś dodaje jeszcze półszeptem, zwracając się konfidencyonalnie do publiczności i coraz weselej pomrugując okiem:
— A pana dyabli wzięli!...
Zachwyt widzów nie ma granie! Nie dość, że pana dyabli wzięli, ale słowa te były powiedziane z takim urwisostwem, z takim drwiąco-tryumfującym grymasem, że w istocie trudno było nie oklaskiwać. Nie długo jednak trwa szczęście Kiedryła. Tylko co zabrał się do butelki, nalał szklankę i miał już pić, gdy nagle wracają czarci, skradają się z tyłu na palcach i chap! chwytają go pod boki. Kiedrył wrzeszczy na całe gardło; ze strachu nie śmie się obrócić. Bronić się także nie może: w rękach ma butelkę i szklankę, z któremi rozstać się nie zdoła. Otworzywszy usta z przerażenia, siedzi z pół minuty z wytrzeszczonemi na publiczność oczyma i z tak śmiesznym wyrazem tchórzostwa i przestrachu, że warto go było odmalować w tej chwili. Nakoniec dyabli biorą go i unoszą; nie puszczając butelki, macha nogami