Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ką i niedbale przyjmował zarobioną kopiejkę, jak gdyby mu w istocie chodziło o sztukę, nie o zapłatę. Porządnie oberwał od naszego plac-majora A-w, gdy donosząc mu na ostróg, wspomniał naszego więziennego cyrulika i nazwał go majorem. Placmajor rozsrożył się, obrażony do najwyższego stopnia. „A czy wiesz ty padlec, co to znaczy major?“ wołał, pieniąc się ze złości, i po swojemu rozprawiając się z A-wem: — rozumiesz ty, co to jest major! I oto jakiegoś nikczemnika katorżnego śmiesz nazywać majorem, mnie w oczy, w mojej obecności!...“ Tylko A-w mógł żyć w dobrem porozumieniu z takim człowiekiem.
Od pierwszego dnia życia więziennego zacząłem już marzyć o swobodzie. Najulubieńszem mojem zajęciem było obliczać, w tysiąc rozmaitych sposobów i kombinacyj, kiedy się skończą lata mego więzienia. Nie mogłem nawet myśleć o czem innem, i jestem pewny, że to samo się dzieje z każdym, pozbawionym do pewnego terminu wolności. Nie wiem, czy inni katorżni myśleli i obliczali zupełnie tak samo, jak ja, ale dziwna lekkomyślność w ich nadziejach uderzyła mię odrazu. Nadzieja człowieka zamkniętego, pozbawionego wolności, zupełnie innego jest rodzaju, aniżeli człowieka wolnego. Człowiek wolny, niewątpliwie, spodziewa się czegoś (naprzykład odmiany losu, dokonania jakiegoś przedsięwzięcia), ale on żyje, działa; życie