Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drągi i prąc na nie dwudziestu ramionami, dzielnie i zręcznie odrywali bierwiona, które ku wielkiemu zdziwieniu memu odrywały się teraz całe i nie popsute. Robota kipiała. Zdawało się, że wszyscy naraz zmądrzeli. Ani słów zbytecznych, ani łajania, każdy wiedział, co powiedzieć, co zrobić, gdzie stanąć, co poradzić. Równo pół godziny przed uderzeniem w bęben zadana robota była skończoną i aresztanci poszli do domu zmęczeni, ale zupełnie zadowoleni, choć wygrali tylko pół godziny czasu. Ale w stosunku ich do mnie zauważyłem jeden rys szczególny: gdziekolwiek się przytknąłem, aby pomagać im w robocie, wszędzie byłem nie na miejscu, wszędzie zawadzałem, zewsząd mnie, omal nie z łajaniem, odpędzano.
Ostatni nawet oberwaniec, który sam był najlichszym robotnikiem i w obec innych katorżników, dzielniejszych i rozumniejszych od siebie, nie śmiał jednego słowa bąknąć, i taki, gdy stawałem koło niego, czuł się w prawie krzyknąć na mnie pod pozorem, że mu przeszkadzam. Nakoniec jeden z dzielnych robotników wprost po grubiańsku powiedział do mnie: „gdzie leziecie? pójdźcie precz! Po co włazić tam, gdzie nie wzywają.“
— Dostał się w matnię! — dorzucił natychmiast drugi.
— A ty lepiej weź kubek — powiedział do mnie trzeci — i ruszaj zbierać składkę na szpitalną budowę; tu nie masz co robić.