Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

za każdem stąpnięciem wydawały cienki i wyraźny dźwięk metaliczny. Dwóch, trzech ludzi oddzieliło się od gromady, ażeby pójść do zbrojowni po instrument potrzebny. Ja szedłem z innymi i nawet ożywiłem się trochę; chciało mi się co prędzej zobaczyć robotę i poznać ją, poznać, co to jest ta katorżna robota? I jak to ja sam będę pierwszy raz w życiu pracował rękami?
Pamiętam wszystko do najmniejszego szczegółu. Na drodze spotkał nas jakiś mieszczanin z bródką, zatrzymał się i sięgnął ręką w kieszeń. Z gromadki naszej natychmiast wystąpił jeden aresztant, zdjął czapkę, przyjął jałmużnę — pięć kopiejek i raźno wrócił do swoich. Mieszczanin przeżegnał się i poszedł swoją drogą. Za te pięć kopiejek tegoż rana kupiono kołaczy i podzielono w równych częściach między całą partyę.
W tej gromadce aresztantów jedni byli, jak zwykle, ponurzy i nierozmowni, drudzy obojętni i apatyczni, inni leniwie gawędzili z sobą. Jeden był nadzwyczaj rad z czegoś i wesół, śpiewał i omal nie tańcował w drodze, pobrzękując za każdym skokiem kajdanami. Był to ten sam niewysoki i przysadzisty aresztant, który w pierwszy ranek mojego życia w ostrogu, pokłócił się z drugim podczas umywania się, z powodu, że ten drugi śmiał utrzymywać niedorzecznie, iż jest ptakiem, który się nazywa kagan. Zwano tego rozweselonego parobka Skuratow. Nakoniec zaśpie-