Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

de Presles byłaby została wdową nie wyszedłszy za mąż jeszcze!...
Jerzy uśmiechnął się i nic nie odpowiedział.


XXII.
POGAWĘDKA.

Przy blasku pochodni wykopano rów szeroki w piasku, aby pochować ciało biednego żołnierza, którego położyła trupem kula Beduina, potem, ponieważ nawyknienie oswaja ludzi ze wszystkiem i zwolna na wszystko znieczula, nawet na widok śmierci, nikt już nie myślał o tej nowej ofiarze okrucieństwa niewidzialnych wrogów.
Marceli wydał rozkaz, aby w jego pokoju postawiono drugie łóżko obozowe dla Jerzego i rozmowa rozpoczęta przez dwu przyjaciół na tarasie toczyła się w dalszym ciągu wewnątrz blokhauzu.
— Przyznaj, kochany mój Jerzy, — począł kapitan, ściskając dłoń przyjaciela, — przyznaj, że dla mnie byłoby to strasznie smutnem, gdybym zmuszony był patrzeć jak szybko i jak drogo płacisz twe odwiedziny, zaledwie przybywszy, miałeś już paść od kuli bandyty!...
— Przyznaję z całego serca! — odpowiedział, śmiejąc się młodzieniec, — i dodam, że i dla mnie byłaby to rzecz wcale niewesoła!...
Potem po upływie chwili, dodał:
— Ponieważ mówisz o bandytach, mam dla ciebie, wiesz, dobrą nowinę....
— Dla mnie?
— Tak.
— Wyznaję, że nie zgaduję zupełnie o jakiej to nowinie może być mewa i o jakich chcesz mi mówić bandytach....
— O tych, co podpalili willę Salbert i zamordowali barona Labardès....
Marceli pobladł okropnie.
Słowa Jerzego obudziły w nim nagle dwa wspomnienia straszliwie bolesne, dotknęły dwu ran krwawiących.
Zawołał żywo.
— A więc udało sie wreszcie trafić na ślad tych nędzników? dzień więc sprawiedliwości nadejdzie nareszcie?
— Ten dzień już nadszedł.
— Schwycono tych zbiegłych galerników?...
— I ich i ich wspólników... Wszyscy naraz wpadli w sieci....
— Jakże to?
— To szczególne i ciekawe, zobaczysz, i to dodaje wiary w Opatrzność Bożą, gdyby kto miał ochotę o niej wątpić! Wiesz, że po obu zajściach w ciągu nocy 10-go maja, wszystkie brygady żandarmeryi z całego departamentu zgromadziły się w Talonie i ze współudziałem bardzo czynnym żołnierzy załogi i wieśniaków okolicznych dniem i nocą czynili obławy.... Ale daremnie zdwajano gorliwość, nie znajdowano nic, nic najzupełniej i pośród zabobonnego tłumu krążyły wieści, że tu nie miano do czynienia z łotrami z ciała i kości, ale chyba z wcielonymi demonami, a wieści te mimo swej niedorzeczności poczynały znajdować wiarę wśród ludzi.... Już mieszkańcy wsi okolicznych nie mówili inaczej o zbiegłych galernikach jak coprędzej żegnając się nabożnie, aby się uchronić od napaści szatańskiej. Żandarmi i żołnierze próbowali śmiać się, kiedy w obec nich wypowiadano te naiwne przekonania, tym wszakże którzy pytali: — Nakoniec gdzież się podzieli?... banda zbójców nie znika przecież tak nagłe, nie pozostawiając po sobie śladów!... Bardzo im trudno było odpowiedzieć na postawione pytanie.
— Pojmuję ich kłopot, — wtrącił Marceli — i radbym go podzielał niezawodnie.
— I ja, do licha, także!...
— Gdzież jednak wreszcie byli ci galernicy?...
— Chwilę cierpliwości tylko!... twój pośpiech pozbawi moją opowieść najpiękniejszych jej efektów!.. Pewnego pięknego dnia, w tydzień może po twojem odpłynięniu, mały statek kupiecki zawinął do przystani Tulonu, ciągnąc za sobą na linie wielką szalupę. Na pokładzie tego statku ciekawi zebrani wzdłuż wybrzeży zobaczyli z niemałem zdziwieniem z jakich dwunastu ludzi, z rękoma skrępowanemi na plecach i podobniejszych raczej do widm niż do ludzi żyjących, tak byli okropnie opaleni i wychudli.... Policja, zawiadomiona natychmiast przybyła conajprędzej, aby przesłuchać oryginalnych tych podróżników i wyobraź sobie jej uciechę, kiedy poznała w nich tych nędzników, na których od tylu dni daremnie robiła obławę.
— Ale, — spytał Marceli, — jakimż sposobem znaleźli się na pokładzie tego okrętu?...
— To ci zaraz powiem. Kapitan oznajmił, że na morzu spotkał łódź z połamanemi masztami i strojem, której załoga zdawała się osłabioną do tego stopnia, że już nie mogła nawet posługiwać się wiosłami... tknięty litością kazał zwrócić się ku tej łodzi, aby przyjść w pomoc nieszczęśliwym, którzy dawali znaki najwyższej rozpaczy. Zarzucono linę i kiedy wciągniono ich na pokład, na zadane pytania ludzie ci oświadczyli, że są jedynymi pozostałymi przy życiu majtkami wielkiego brygu, który uległ rozbiciu i którego nazwę też wymienili.... Im, jak powiadali, udało się ocalić na szalupie, na której też od dni kilku krążą bez celu i steru, popychani wichrem i falą i umierając z głodu, bo im brak najzupełniej żywności. Tłómaczenie to o tyle więcej jeszcze wydało się podejrzanem, że żadna wielka burza w ostatnich dniach nie czyniła prawdopodobnem owego rozbicia;