Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czyż nie zrobisz żadnych na przyszłość planów?
— Żadnych.
— Po ukończeniu kampanii porzucisz przecież wojskową służbę?
Marceli wstrząsnął głową.
— Czy nie takie są twe zamiary? — spytał Jerzy.
— Nie, z pewnością!!
— Cóż więc myślisz zrobić z sobą?
— Żołnierzem jestem, żołnierzem.... Piękna to i szlachetna kariera ten mój czegóż chciałbyś, abym ją porzucił?...
— Ależ zdaje mi się, że nowa twa poezya....
Marceli przerwał swemu przyjacielowi:
— Mój drogi Jerzy, pozwól mi powiedzieć sobie, że ci się źle zdaje.... Wczoraj byłem oficerem ubogim, dziś jestem oficerem bogatym, oto cała różnica; mnie ona wydaje się bardzo małoznaczną. Jedyną ambicyą moją jest służyć o ile mogę najlepiej Francyi na tej ziemi, którą w drobniuchnej mej cząsteczce pomogłem jej zdobyć.... Tu żyć będę uczciwie; a może i znajdę grób opromieniony chwałą.... Oto życie moje, oto moja przyszłość...
— Wszystko to obmyślane jest wielce pięknie i wzniosie, — odpowiedział mu Jerzy; — mówisz równocześnie z punktu widzenia mędrca i bohatera. Zapominasz tylko o jednej rzeczy....
— Jakiej?
— Tej, że twe poglądy, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, ulegną zmianie zupełnej w dniu, w którym pomyślisz o tem, co chyba więcej niż sława oręża jest rzeczywistym życia celem.
— Cóż to?
— Małżeństwo.
Marceli ściągnął brwi chmurnie i westchnął z lekka.
— Ja nie ożenię się nigdy, — odpowiedział następnie.
— Co za szaleństwo! — zawołał Jerzy. — Frazesy młodzieńca rozmiłowanego w huku dział, niebezpieczeństwach i złotych epoletach!! Tak się to mówi... ale czas mija, a gusta, jak wiadomo, są zmienne... i człowiek się żeni... Ileż ja to znałem takich dumnych zuchów w dwudziestym piątym roku, który dla wszelkiego rodzaju powodów tak jak ty zarzekali się małżeństwa: — nie ożenię się nigdy — a którzy dziś są wzorem małżonków i ojców rodziny!! Pewien jestem, że za lat kilka zmienisz zdanie i pragnę tylko być jednym ze świadków na twoim ślubie i chrzestnym twego pierwszego dziecka....
Kapitan milczał przez kilka sekund, potem powtórzył głosem poważnym i stanowczym, który nie dopuszczał żadnych objekcyj:
— Ja się nigdy nie ożenię!!
Było coś przejmującego, coś uroczego niemal w tem twierdzeniu tak stanowczem, tak prosto sformułowanem i tak pewnem samego siebie. Był to, jeśli można powiedzieć, poniekąd pewien rodzaj zobowiązania, równającego się niemal ślubowi celibatu, który czyni młody kapłan u stóp ołtarzy.
Jerzy, nie pojmując motywów tej dziwnej determinacyi, patrzał na Marcelego ze zdziwieniem i niezawodnie począłby był go wypytywać, ale kapitan nie pozostawił mu na to potrzebnego czasu.
— Mój kochany chłopcze, — powiedział z hu-