Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mogę wynaleźć wytłómaczenia prawdopodobnego lub choćby tylko przypuszczalnego. Budzi to w mnie ciekawość tem żywszą, że umysł mój daremnie się sili i prawdziwą to będzie ofiarą zrzec się na zawsze po — «łania słowa tej zagadki.

(Chwila milczenia.)

Zrzec się... dla czego?... Tu już nie chodzi przecie o umarłych ale żywych.... Wolą Dyanny było, ażeby ten list oddany był Jerzemu.... Matka postąpiła wbrew woli Dyanny... zawiodła jej ufność... dlaczegóż ja miałbym uszanować matki wolę?... Zresztą, jeżeli ta koperta zawiera jakąś ważną tajemnicę jest więcej niż pewnem, że ja tej tajemnicy nie zdradzę!...

(Łamie pieczęć i przebiega oczyma pierwsze linie.)

Śnię... jestem szalony... źle przeczytałem... to niepodobieństwo....

(Ze zdumieniem.)

Ale nie, ja się nie mylę... nie jestem szalony! nie jestem pijany!... Rozum mój pojmuje to co widzą oczy.... Nie mogę wątpić o świadectwie moich zmysłów,... Ciemności rozpraszają się — prawda staje przedemną jasna, rażąca!...

(Czyta dalej z przejęciem i gniecie list w dłoniach, doszedłszy do ostatniego wiersza.)

Teraz, dzięki Bogu, wiem wszystko! Skończyła się wreszcie rola ofiary, którą grałem od tak dawna.
A! jakże ona zwodziła mię, jak mię oszukiwała ta rodzina, dla której przed chwilą gotów byłem się poświęcić.... Ojciec, matka i siostra podali sobie ręce wszyscy na to, aby mi bękart jakiegoś nieznajomego skradł majątek!... Nikczemność! a ja miałbym się wahać przed oddaniem w kuratelę starca, który z swego rozumu taki czynił użytek!... I wołałem narazić się na galery, niż wydać w ręce barona Polart tę Blankę, którą uważałem za moją siostrę, a która jest dla mnie niczem!... A! ani jedni, ani drudzy nie przewidzieliście tej rewelacyi, którą mi grób zsyła!... Teraz zmienią się role!... teraz dla mnie chwila odwetu!... srogiego odwetu!... Teraz, kiedy mam occy otwarte, znikną wszelkie skrupuły i nie zbraknie mi zręczności do walki, ni potrzebnej broni!...

(Ostatnie ślady upojenia znikają z twarzy Gontrana. Czoło jego jaśnieje okrutną radością i uśmiech tryumfu okrąża blade usta.)

XV.
BLANKA I GONTRAN.

O zwykłej godzinie śniadania, Gontran zszedł do sali, jadalnej, gdzie Dyanna; Jerzy i Blanka byli już zebrani. Wszystko troje zwrócili uwagę na dziwną zmianę rysów twarzy wicehrabiego a przedewszystkiem na niezwykły jakiś wyraz jego fizyonomi.
— Byłeś wczoraj wieczorem cierpiący, Gontranie?... — spytała go Dyanna z zajęciem.
— Jesteś niezmiernie dobra, że przypominasz sobie o tem rano, moja kochana siostro... — odparł wicehrabia z wyrazem ironicznej wdzięczności.
— Jeśli chcesz mię oskarżać o obojętność względem ciebie, nie masz słuszności.... Wczoraj o dziewiątej, chciałam wejść do twego pokoju, żeby cię zobaczyć i dowiedzieć się z twoich ust własnych o tem, co ci jest.... Kazałam zawołać Jana i spytałam go, czy idąc do ciebie nie przerwę ci snu, odpowiedział mi, że wyraźną twoją wolą było, aby nikt nie wchodził do twego pokoju i należałoż nie uszanować tej wskazówki....
— Dziękuję ci, żeś to uczyniła... byłabyś zbudziła mnie rzeczywiście dziwnie nie w porę. Nie pamiętam już od kiedy nie spałem snem tak twardym i mniej nieprzerywanym jak tej nocy.... To też wraz z nadejściem rana, słabość moja minęła całkowicie i jestem dziś szalenie wesołym, jak widzisz... tem więcej, że....
Gontran urwał.
— Tem więcej, że?... — powtórzyła Dyanna pytająco.
— Tem więcej, że zbudziwszy się otrzymałem dobrą wiadomość....
— Która obchodzi ciebie tylko?
— Nie... nie — obchodzi ona nas wszystkich....
— Czy wolno nam ją wiedzieć?...
— Z pewnością, że się dowiecie o niej... ale nieco później....
Słaby uśmiech prześliznął się po ustach pani Herbert.
— Wybornie, — podjęła, — bądźże tajemniczym, ile ci się podoba... my cię nie będziemy dręczyć o powierzenie nam twego sekretu.
— I zrobicie dobrze, bo nie powiedziałbym go zanim właściwa nie nadejdzie godzina.
Wicehrabia zmieniając ton, zapytał:
— A cóż ojciec.. czy nie zejdzie dziś z nami na śniadanie?
— Nie, dziś nie.
— Czy mu gorzej?...
— Szczęściem nie.., stan jego jest zawsze jednakim.
— Ależ, — ozwał się Gontran swobodnym tonem, — to już rzecz skończona, nasz pan ojciec stanowczo popadł w zdziecinnienie.
Jerzy, Dyanna i Blanki popatrzyli na wicehrabiego ze zdziwieniem, łatwiejszem do odgadnienia niż do opisania.
Po raz pierwszy słyszeli go; odzywającego się w ten sposób lekkomyślny, z brakiem wszelkiego poszanowania o rozpaczliwem położeniu hrabiego Presles.