Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niając pozy i co tam idzie; nie patrząc wcale na interlokutora.
— Co ci jest?
— A ta
— Mnie?
— Tak panie....
— Dla czego pytasz mnie o to wicehrabio i co chcesz aby mi było?
— Wydajesz mi się smutnym i zamyślonym.
— Zkądże znów!... przywiduje ci się, kochany przyjacielu.
— Ale bo taki jesteś dziwnie milczący.
— Bynajmniej rozkoszuję się urokiem tego pięknego wieczoru, a ty to wciąż równie jak ja dobrze, że bywają wrażenia, których słowami wyrazić niepodobna....
— Ale jesteś przecież zadowolnionym z dzisiejszego przyjęcia?...
— Zachwyconym.
— Nie możesz się na nie skarżyć tutaj?...
— No nic zgoła.
Po tych nieco lakonicznych odpowiedziach, pan Polart na nowo popadł w swe zadumanie, którego Gontran na ten raz nie śmiał przerywać.
Ten stan rzeczy trwał blisko godzinę.
Noc zapadła i pierwsze gwiazdy poczynały migotać bladem światłem na niebios krysztale.
Widocznie pan Polart pojął wreszcie, że postępowanie jego mogło się dziwnem i niewytłumaczonem wydawać Gontranów, zmienił nagle pozycję i odrzucając zagasłe cygaro, które uparcie trzymał wciąż w zębach, nalał sobie trzy czy cztery kieliszki charteuse’y, jeden po drugim i bez wszelkiego przejścia stał się tak samo wymownym jak dotąd był zamyślonym, milczącym i zamkniętym w sobie.
Ale Gontran acz nie był obserwatorem zbyt jasnowidzącym, spostrzegł jednak, bez trudu, że baron nie był bynajmniej w zwykłem swem usposobieniu, że przymuszał się do udawania wesołości, że mówił co mu tylko na myśl przyszło bez wyboru, potrącając niesłychaną moc przedmiotów obojętnych całkowicie, nie czekając i nie słuchając odpowiedzi na rzucane pytania.
Widocznem było przeto, że pan Polart znajdował się pod wpływem jakiegoś wrażenia potężniejszego nad jego wolę, które usiłował zwalczyć nadaremnie.
Ale co to była za myśl... jakie wrażenie?... i jaka jego przyczyna?...
Odgadnienie tego wydawało się Gontranowi niepodobieństwem.
Po dość długim czasie takiej banalnej rozmowy, baron spytał nagle:
A propos, kochany wicehrabio, jak jest na mię młodszej twej siostrze?... Zapomniałem jak jej na imię....
— Blanka, — odpowiedział Gontran.
— W jakim jest wieku?
— Ma lat siedemnaście.
— Do licha!... ale wiesz co, że to szalona różnica wieku, między nią a starszą jej siostrą i bratem!
— Tak, to prawda, że przyszła na światnadzwyczaj nie w porę, aby mi zmniejszyć o trzecią część fortunę, którą mogłem uważać za zabezpieczoną już od wszelakich podziałów tego rodzaju....
— Pojmuje, że ta rzecz mogła ci być bardzo niemiłą, bo też nią była w istocie!... Dzielić się to zawsze rzecz przykra, ale panna Blanka jest bardzo ładna....
Gontran skinął potwierdzająco głową.
Pan Polart ciągnął dalej:
— Zajmuja się pewnie wynalezieniem dla niej męża, jak przypuszczam?... W waszej kaście dziewczęta wcześnie wychodzą za mąż.
— Na honor, — odparł wicehrabia niedbale, — nic o tem nie wiem i zupełnie mnie to nie obchodzi. To rzecz mego ojca i Dyanny.
— O!... — wymówił baron ze śmiechem, — epuzerów nie zabraknie.
— Tem więcej, — odpowiedział Gontran, — że Blanka jest obecnie już bogatą.... Ma ona w posagu oprócz przyszłego spadku, swoją część macierzystą, a ta część to przeszło pięćkroć sto tysięcy franków....
— Ładny posag! — zauważył baron.
— Niestety! — mruknął Gontran, — mnie to na długo nie wystarczyło!
— Bo pan byłeś szaleńcem.
— A gdyby to można było raz jeszcze rozpocząć życie!...
— Ba! gdybyś pan raz jeszcze rozpoczynał życie, rozpoczynałbyś je całkiem tak jak minione.... To we krwi, widzisz pan, leżą te rzeczy i doświadczenie nie przyda się tu na nic.
Po chwili milczenia wyjął pan Polart repetier swój z kieszeni i nacisnął go, by się dowiedzieć która godzina, ciemność bowiem była zupełną wewnątrz szaletu.
— Już jedenasta! — zawołał z wyrazem zadziwienia.
I podniósł się dodając:
— Mój kochany wicehrabio, muszę cię porzucić.