Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wnątrz, wybite były w murze, obok wązkiego okna, i do szyby którego majtek przyłożył oczy.
Podwójna przeszkoda nie dozwalała nic zobaczyć: — przedewszystkiem gruba warstwa kurzu i pajęczyn, odejmująca szkłu przezroczystość; — nakoniec skrawek żaglowego płótna zawieszony w rodzaju firanki.
W miejsce oka, majtek przyłożył ucho, i przez kilka sekunt przysłuchiwał się uważnie.
Usłyszał szeptanie zaledwie dające się rozróżnić, lekkie mruczenie, takie, jakie wydają dwa gipsy ostrożnie tłumione.
Majtek pokręcił głową z miną zadowoloną, i końcem palca uderzył w szybę bardzo cicho; — poczem powrócił do dawnej pozycyi i znowu przyłożył ucho. — Lecz było to napróżno, — głosy ucichły; nie słyszał już nic, ani szeptów ani mruczenia.
Wtedy paznogciem uderzył w szkło szyby cztery razy. — Uderzenia te były tak rozdzielone; — jeden, — jeden, dwa, — jeden, — jeden, dwa.
Ciężkie kroki rozległy się wewnątrz domu, czyjaś ręka podniosła płachtę żaglowego płótna i nawpół otworzyła małe okienko, lecz niepodobna było dojrzeć ciała do którego ta ręka należała.
W tej samej chwili zachrypły głos wydobył się z niewidzialnych ust i zapytał:
— Kto jesteś?...
— Przyjaciel zielonych czapek i czerwonych kaftanów... — odpowiedział majtek.
— Zkąd przychodzisz?
— Z kraju w którym koszą łąkę cały rok.
— Czego żądasz?
— Gwiazd w południe.
— Która godzina?
— Godzina w której nie mogę wrócić tam zkąd przychodzę.
Te formuły, tak całkiem z pozoru nieznaczące, Ł nie były niczem innem jak tylko słowami porozumienia.
Odpowiedzi nowo-przybyłego były jasne i dokładne, ochrypły więc głos mruknął z wyrazem złego humoru:
— To dobrze, wejdź!...
Majtek począł się śmiać.
— Ależ do trzystu dyabłów, — zawołał, — jeżeli chcesz żebym wszedł, otwórz drzwi! — Zdaje mi się, że przecież nie żądasz, abym wszedł przez to okienko, albo dziurkę od klucza....
— Zaczekaj chwilę... — rzekł głos.
— Pospiesz się! — interes który mnie tu przyprowadza jest pilny....
Po chwili dał się słyszeć odgłos żelaztwa wewnątrz domu.... Odsuwano zardzewiałe zasuwy, — potem żelazna sztaba, spadla na cegły podłogi z metalicznym hałasem; — drzwi obróciły się na zawiasach i nawpół otworzyły się, — lecz zwolna, — dyskretnie — jakby z żalem.
Mieliśmy słuszność mówiąc, że nie każden wchodzi tak jakby chciał do szynkowni pod Morskim Królikiem!...
Zacna szynkownia! — któżby ją ośmielił się oskarżać, że ugania się za klientami??...
Majtek próg przestąpił... Drzwi zamknęły się za nim, i gospodarz przeprowadziwszy go przez izbę całkiem ciemną, wprowadził go do pokoju cokolwiek więcej oświetlonego, przeznaczonego dla pijących, gdy przypadkiem szynkownia raczyła otworzyć się dla wybranych gości... — rzecz to bardzo rzadka!!...
Ściany tej sali były, przynajmniej dawniej pobielone wapnem. — Wzdłuż tych ścian cztery deski podtrzymywane przez klamry ze starego żelaza, oderwane od rozbitego jakiegoś statku, dźwigały kotły i rądle w bardzo złym stanie i całą bateryę kuchenną, z ordynarnego fajansu. — Obok talerzy i półmisków, stało kilka tuzinów butelek wina i flaszek wódki.
Rzeczy te stanowiły przedmioty użyteczne, pierwszej potrzeby.
Co do części ornameatacyjnej, o tej również nie zapomniano. — Ozdoby składały się z mnóstwa bazgrot, brutalnych, i niedołężnych szkiców, nakreślonych węglem na ścianach.
Jedno jednakże z tych dzieł sztuki musiało zwrócić uwagę znawcy. — Była to prześliczna mała gilotyna, naszkicowana czerwoną kredą, i wzięta w chwili, kiedy pacyent przywiązany do huśtawki, poddaje swą głowę, pod fatalny nóż mający zadowolnić sprawiedliwość ludzką, zanim sprawiedliwość boska wyrzeknie z kolei. — Szkic ten odznaczał się wielką starannością, zastanawiającem wykończeniem szczegółów, a szczególniej poprawnością rysunku. — Niewątpliwie wprawna ręka narysowała go. Któż opowie historyą nieznanego artysty, którego zniechęcona ręka porzuciła ołówek, aby pochwycić nóż zbrodniarza?...
W kominie pod ogromnym kotłom, z którego wydobywała się gęsta para, z akompaniamentem kuchennego zapachu, nie mającego nic w sobie nieprzyjemnego, palił się wielki ogień, utrzymywany klepkami od starych beczek i drzewem pochodzącym z zatopionych statków.
Dzięki temu ogniowi, izba dostatecznie była oświecona, gdyż tak jak i w pierwszej, łachmany żaglowego płótna wisiały przed oknami, niby firanki, a grubość tkaniny, dopuszczała tylko zaledwie słabą bardzo dozę promieni słonecznych.
W pośrodku izby stal wielki stół bez obrósa, otoczony kulawemi stołkami. — Na tym stole, ustawione były różne przedmioty: wielki półmisek i puste talerze, — widelce cynowe i noże żelazne, ołowiane kubki, — kawał razowego chleba, — napoczęta butelka wódki, fajki i tytuń.