Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ły na wstrętny ciemno-czerwony kolor, jakby sączącej się krwi.
Dom byt nie zamieszkały i w małem ogrodzeniu, przeznaczonem niegdyś na ogród, rosły tylko pokrzywy.
Fizyonomia tego nędznego domu silnie mnie uderzyła:
— Nie podobna — myślałem, — aby tu wśród tych popękanych murów, i za temi czerwonemi okiennicami, jakaś zbrodnia nie została spełnioną!
Zapytywałem i dowiedziałem się, — bez najmniejszego zadziwienia, że dwa lata przedtem, jeden z kamieniarzy zamordował tam swoją żonę motyką, — naturalnie głowa kamieniarza wkrótce potem spadła na strasznej maszynie przy rogatce Saint Jacques.
Przepraszam za to zboczenie i powracam do mego opowiadania:
W części najbardziej oddalonej przedmieścia Tulonu, ciągnącego w kierunku Marsylii, w 1830 r. widzieć można było nędzne domostwo; — mury jego, jeżeli nie będzie zbyt zuchwałem użyć tego wyrażenia, były to chwiejące się przepierzenia, zbudowane z okrągłych kamieni, resztek statków, nawpół zgniłych desek przybitych gwoździami do słupów wkopanych w ziemię, i okrytych cienką warstwą wapna zarobionego piaskiem.
Dom składał się z parteru, podziemnego na trzy izby niejednostajnej wielkości, i ze strychu z okrągłem okienkiem.
Główne drzwi wychodziły na ulicę, a raczej na piaszczystą drogę, łączącą się z wielką arteryą przedmieścia. — Drzwi te oddzielone były od drogi rodzajem podwórza, szerokiego zaledwie na pięć lub sześć stóp.
Na prawo, na lewo i ztyłu domu znajdował się mały ogródek, otoczony żywym płotem, — ogród był wcale niewprawny, posiadał za to cztery altanki ocienione gęsiemi liśćmi pnącego się dzikiego wina.
W każdej z tych altanek, stał kwadratowy stół z drzewa Domalowanego na zielono, i dwóch ławek.
Na co ten zbytek stołów i siedzeń? zapytają zapewne czytelnicy. — To co ich zadziwia wyda się bardzo prostem, gdy dowiedzą się, że nad głównemi drzwiami kołysała się skrzypiąca na zardzewiałych zawiasach, płyta blaszana, na której nie zbyt wprawny penzel namalował, jakieś fantastyczne zwierzę z wyższą częścią cielą niedającą się określić, a zakończone, według wszelkiego prawdopodobieństwa rybim ogonem.
Intencyę artysty zresztą tłomaczył następujący napis, u stóp potworu czerwonemi literami niezgrabnie nakreślony:

POD MORSKIM KRÓLIKIEM

DOBRE WINO I LIKIERY

dubeltowe piwo marcowe.

Dom ton był szynkownią!! — Dziwną szynkownią której próg przestąpić zwykłemu śmiertelnikowi wcale nie łatwe przychodziło.
Tegoż samego dnia, — 9 maja 1830 r., — kilka minut po dzisiątej z rana, pewne indywidum ubrane w kaftan i mały skórzany kapelusz, jaki zwykle noszą majtkowie marynarki handlowej, szło wielką drogą przedmieścia.
Człowiek ten wydawał się tak pijanym, że z trudnością przychodziło mu utrzymać środek ciężkości, nogi jego chwiejące zataczały po bruku ulicy tak groźne elipsy, że za każdym krokiem można było obawiać się, że padnie twarzą w rynsztok.
Mieszkańcy przedmieścia Tulonu zbyt przywykli do podobnego widoku, aby chociaż przez chwilę zwrócić na to uwagę.
Kilku robotników okrętowych, mówiło sobie naiwnie, widząc przechadzającego się pijaka. — A jednak, tak samo będziemy wyglądali w niedzielę!!...
Kilkoro dzieci biegło za nim z krzykiem, i wołając żartobliwie: — Upadnie!... — Nie upadnie!
I to wszystko.
Pijak jednak nie upadł. Ciągle zataczając się, dowodził aż do oczywistości, że chociaż chodzenie zygzakiem, najdłuższą jest drogą pomiędzy jednym punktem a drugim, przybywa się jednak zawsze... z czasem.
Majtek minął tedy ostatnie domy przedmieścia i znalazł się na wysokości Morskiego Królika.
W tem miejscu stanął, i obracając się tak jak to zwykle czynią pijani perorujący z mnóstwem giestów i rzucił okiem na drogę którą przybył. — Spojrzenie to błyszczące, szybkie, cudownej jasności, dziwny stanowiło kontrast z postawą całego jego ciała zdającego się być targanem przez straszliwe kołysanie okrętu.
Droga była pusta. — Z przodu i z tyłu nikogo... — Cała ludność miasta skupiała się na placach publicznych i na wybrzeżach.
Majtek, na chwiejących się nogach nagle dał dwa susy.. z których drugi rzucił nim jakby bela wyładowywanej z okrętu bawełny, w sam środek ogródka.
Jak tylko znalazł się pod opieką żywopłotu, a tem samem zdała od oczu, pijak wyprostował się jak łuk, z którego strzałę wypuszczono, i wszelkie symptomata pijaństwa zniknęły.
Widocznie odgrywał on rolę w tajemniczym jakimś celu, z biegłością doskonałego komedyanta.
Zbliżył się do drzwi i poruszył klamką bez hałasu. — Drzwi nie dawały się otworzyć; — zamknięte były z wewnątrz.
Nie nastając więcej, majtek przeszedł na drugą stronę domu. — Drugie drzwi równie jak pierwsze były zamknięte, lecz bez klamki ani zamku na ze-