Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jerzy pochwycił kopertę, którą Gontran wyciąga! ko niemu. Rozerwał ją i chciwie jednym rzutem oka odczytał owo jedyne słowo nakreślone przez hrabinę.
Po czytaniu tem nastąpił wybuch radości, łatwej do zrozumienia, bo skoro pani Presles pisała — przybywaj! — znaczyło to jasno tyleż co: Wszystko dobrze idzie!...
Jerzy począł dzwonić gwałtownie na służących, którzy stawili się na to wezwame, zawołał;
— Konie!... konie natychmiast!...
Gontran śmiał się, patrząc na niego.
— A! mój dobry Jerzy, — rzekł skoro byli już sami, — o ile się zdaje, musiałem być zwiastunem radosnej wieści....
— Drogi Gontranie, — odparł Jerzy, — nie pojmiesz nigdy, jakie niezmierne przyniosłeś mi w tej chwili szczęście. Przed chwilą byłem najbardziej skłopotanym, zmartwionym człowiekiem na całym świecie... Teraz jestem najszczęśliwszym!...
— Patrzajcież jaki to śliczny wynalazek to plamo! Tyle radości zawiera laki maleńki skrawek papieru! A kiedyż ślub?...
— Niezadługo, mam nadzieję.
— Niesłychanie się cieszę, że to ja pierwszy przyniosłem ci tę nowinę.
— Tak, drogi Gontranie, to ty... i nigdy nie będę ci mógł okazać dostatecznie mej wdzięczności ta to....
— A jednak nic chyba nie byłoby łatwiejszego, mój miły przyszły szwagierku, gdybyś zechciał....
— Cóżby ci na to trzeba było uczynić?
— A, Boże mój, po prostu pożyczyć mi z jakie tysiąc franków, których mi nagląco potrzeba....
Jerzy pobiegł do swego biurka. Wyjął z niego sumę żądaną i podał ją Gontranowi.
— Dzięki serdeczne! — zawołał młody chłopak, kładąc do kieszeni rulon pięćdziecięciu dukatów. — Chciałbym mieć z pół tuzina sióstr, mój drogi, abyś się z niemi wszystkiemi mógł ożenić! Jestem pewien, że uszczęśliwiłbyś je wszystkie....
W tej chwili wszedł lokaj z oznajmieniem, że powóz już gotowy.
Jerzy i Gontran rozstali się, pierwszy zwrócił się drogą ku zamkowi Presles, drugi zwrócił się w stronę Tulonu.
Pani de Presles przyjęła młodzieńca, zamknęła się z nim i rozmowa ich trwała blizko godzinę Po upływie tego czasu rozstali się. Hrabina powiedziała Jerzemu, którego twarz promieniała szczęściem:
— Czekać na ciebie będziemy, mój synu, jutro o szóstej godzinie....
— Do jutra, pani... do jutra, matko... — odpowiedział Prowansalczyk, całując piękne ręce Kreolki.
Ta, skoro powóz Jerzego wyjechał z dziedzińca, poszła na górę do pokoju Dyanny.
Młoda dziewczyna, słysząc kroki matki, podniosła się i wsparta na łokciu, oczekiwała matki z dławiącym niepokojem, który płomiennem pismem malował się w jej rysach, naprzekór temu, co mówiła rano o swym spokoju i rezygnacyi.
Miała wszakże dość panowania nad sobą, aby nie spytać ani jednem słówkiem. Wargi jej pozostały