Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwoitą kobietę. A jednak uwielbiałam nie szaleństwo?
— Pani mnie uwielbiałaś?
— Jak w romansie albo w dramie, kochany hrabio... radabym była być twoim podnóżkiem... rzucić się w wodę lub w ogień dla ciebie. Cóż pan na to mówisz?
— A obecnie?
— To wszystko teraz minęło, Lecz gdybym ja jeszcze panią kochał?
— Byłoby to zbyt późno kochany hrabio. Wiem przytem aż nadto dobrze, że mnie nigdy nie kochałeś?
— O, mylisz się pani.
— Nigdy! Nigdy! Nie wierzę temu.
Po chwilowej przerwie mówiła dalej:
— Jestem piękną. Pan miałeś kaprys i oto wszystko. Wreszcie to nie pańska wina. Nie można rozkazać sercu. Dzisiaj, jeżeli się to panu podoba; zapomnijmy zupełnie o przeszłości a mówmy o panu. Pan nie wyobrazisz sobie jak mnie wszystko obchodzi. Pan znajdziesz we mnie wiernego towarzysza.
— Mówić o mnie? Na co? Co pani powiem, gdyś mi zapowiedziała, że w nie nie wierzysz.
— Wierzyć będę temu co mi pan powiesz 0 sobie, o swojem życiu, o interesach... Jesteś żonaty... jesteś bogaty... Czyś szczęśliwy?
— Nie, odpowiedział Nancey opryskliwie.
— O mój Boże, czegożsię dowiaduję. Ależ to niepodobna.
— Dla czego?
— Ponieważ posiadasz wszystkie warunki potrzebne do szczęścia. Piękną w świecie pozycją, wielki majątek,