Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W tejże chwili krzyk głuchy, przerażający, krzyk konania, doleciał do uszu obu naszych osób.
Pot zimny zrosił skronie Prospera...
— Czy słyszała pani te krzyki? — wyrzekł.
— Tak... To nic...
— A jednak...
— Powtarzam panu, że to nic... To woła na mnie Tordier... On zawsze tak jęczy.
— To niech pani idzie do niego... on cierpi... Może mu pani potrafi ulżyć...
— O, już nic mu nie ulży... choroba zanadto wielkie poczyniła postępy... ale w tej chwili nie o pana Tordiera tu chodzi... Prosperze, przysięgnij mi...
— Na co?
— Przysięgnij mi, że nie weźmiesz miejsca takiego, co by cię mogło oddalić z Paryża... ode mnie.
— Nie mogę tego przysiąc.
— Dlaczego?
— Dla bardzo prostej przyczyny... Muszę żyć, ażeby zaś żyć, muszę pracować... bez pieniędzy nikt żyć nie może...
— Ja ci tyle dam, ile ci potrzeba — zawołała Garbuska.
— Ja przyjąć nie mogę.
— Odmawiasz! — zawołała Julia zdumiona i zrozpaczona.
— Tak, odmawiam! Bo z jakiegoż tytułu przyjąłbym.
— Z jakiego chcesz, mój Boże!... to mniejsza, bylebyś przyjął.. Ot na przykład tytułem zaliczki na pensję, jaką postaram się wyrobić ci... Przecież to już nie może zranić twej delikatności, Prosperze.. Zaliczka nie jest podarunkiem...
— Jeżeli tak, to nie mam powodu odmawiać... przyjmuję...
— A! jakże mnie czynisz szczęśliwą!