Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kając wzrokiem okna, z którego głos wychodził na ulicę. Lecz to go nie obchodziło. Chciał zwrócić na siebie uwagę sąsiadki i dopiął wreszce celu w chwili, gdy już dochodził do rozpaczy.
Panna Daumont zbudzona nagle z zamyślenia znaną sobie śpiewką, podniosła głowę i spojrzała w okno. Twarz jej oblała się rumieńcem.
Gaston pochylił głowę, ona bezwiednie odpowiedziały lekkim ukłonem, i zarumieniwszy się jeszcze więcej, zajęła się swą robótką z przejęciem, więce udanem niż rzeczywistem.
Nie odszedł od okna, pochylił się i udawał że patrzy na ulicę; choć nic nie działo się tam szczególnego. Parę razy jeszcze spostrzegł jej wzrok rzucony ukradkiem ku sobie. Następnie, nie zamykając okna, przysunął stół, zmoczył glinę i wziął się do modelowania popiersia, zwracając je tak, by panna Daumont widziała, iż to ona właśnie służy mu za model.
Dziewczę zrozumiało go doskonale, i jakby obrażone tą śmiałością artysty, zasłoniło okno firanką muślinową.
Gaston nie rozgniewał się tym razem.
— To rzecz naturalna... oswoi się powoli — pomyślał — i zamykając połowę okna, dodał:
— Założyłbym się o nie wiem co, że za godzinę firanka będzie odsłonięta.
I byłby wygrał. Po południu mała kształtna rączka o rzeźbionych paluszkach i różowych paznokciach usunęła firankę, i Gaston mógł na nowo