Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/494

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hrabina widząc to, zadała sobie w duchu pytanie!
— Czyżby rzeczywiście był wyleczony, i czy to obecność córki wywołała ten dobroczynny skutek?
Gaston tymczasem mówił dalej:
— Byłem szalony, wiem o tem dobrze, czuję... Ale to skończone, skończone na zawsze. Zobaczysz Paulino, jaki ja jestem spokojny, zwłaszcza, że dzięki tobie, rozsądek mi powrócił. Ale ty nie opuścisz mnie więcej?
— Nigdy! Gdybym miała zamiar się oddalić, czyżbym tu przybywała?...
— Ty jedna zapewnisz mi szczęście utracone... Sama jedna... Ale nie jestem niesprawiedliwy i niewdzięczny. Przecież oprócz mnie inna jeszcze kobieta ocaliła mnie od męczarni w więzieniu... Zrobiła nadto więcej jeszcze: oddała mi córkę... Szczęściem, iż mogę się wypłacić za jej dobrodziejstwa, czyniąc ciebie szczęśliwą tak samo, jak ona uczyniła ze mną.
Róża zadrżała. Zrozumiała wyrazy ojca. Spojrzała na panią Kouravieff i zadrżała po raz drugi. Wzrok hrabiny powtarzał jej wyraźnie:
— Pamiętaj, iż musisz ocalić twoją matkę!
— Ojczulku — powiedziała wreszcie, zbierając całą odwagę — czy nie moglibyśmy o tem pomówić potem?
— Nie, nie — odpowiedział Gaston Dauberive... — — Dlaczegóż to mamy odkładać? Obiecłem