Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/473

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Trzeba znaleść inny jaki środek. Wyrzec się Renego mogłabym może. Powiedziałbym mu: kocham cię zawsze i na zawsze, ale muszę ocalić tę, która mi droższą nad życie. Ale zaślubić innego... Należeć do innego... Nie, to straszne. Mogę poświęcić się dla ciebie matko i zgodzić na znoszenie męczarni, ale być katem... nigdy!
— Łaski! — mówiła pani Daumont.
— Litości! — wyjąkała Teresa.
— Przebacz mi matko, nie chciałam cię dotknąć, serca ci rozkrwawiać... Lecz tak potwornem wydało mi się to, czego żądają odemnie. A więc ceną milczenia tej kobiety ma być moje małżeństwo z Anatolem. Ocalę was, ale niech mnie nie zmuszają do zaślubienia go. Pójdę do pani Kouravieff, upadnę jej do nóg i błagać będę...
— Na nic się to nie przyda.
— Zresztą Gaston Dauberive, jest moim ojcem, a znajduje się u hrabiny. Moje miejsce przy nim. To mój obowiązek. I jego także muszę osalić. Biedny Rene — dodała głosem przerywanym łkaniem. — Uczyń to moja matko, żeby mnie nie przeklinał. Przysięgnij mu, że go kochałam, że go kocham więcej niż życie moje, że nie jestem ani niestałą, ani wiarołomną, że pomiędzy mną a nim, stanęła fatalność, przeciw której wszelka walka jest bezużyteczną.
— Co chcesz uczynić? — zawołała pani de Lorbac.
— Czuwać przy moim ojcu i starać się zmięk-