Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/471

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A oto moja matka, moja najdroższa mateczka — zawołała, podając w jej objęcia.
Teresa przycisnęła ją do serca.
— Tak jest, twoja matka, moja Paulinko, dziecię drogie, moja córko, moja... Ach, jak słodko wymówić wreszcie te wyrazy. Dwadzieścia lat oczekiwałam na to... Dwadzieścia lat wzywałam cię napróżno i płakałam.
Róża pokrywała pocałunkami jej twarz i ręce, powtarzając:
— Mateczko!
— Paulinko, więc ty mnie nie przeklinasz?
— Kocham cię i żałuję. Złamano twoje serce i dręczono duszę. Czyż to jest twoją winą? Byłaś zawsze nieszczęśliwą, a nigdy występną... Ale nie mówmy już o tem... Powiedz raczej, co ci zagraża?
— Wiesz już dobrze — zaczęła pani Daumont — że hrabina...
— Czyż miałaby interes w tem, żeby odkryć naszą tajemnicę?
— I wielki...
— A czy nie istnieje żaden środek, ażeby nakazać jej milczenie?
— Jest tylko jeden.
— Jaki?
— Być posłusznym jej woli.
— Czegóż żąda?
— Żebyś porzuciła myśl zaślubienia Renego i żebyś zgodziła się zostać żoną jej syna Anatola.