Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do serca? Czyż nie przypominasz już sobie biednej małej dziewczynki, którą ci porwano przed dwudziestu laty, a której dotąd płaczesz?
— Moja córka — podjął Gaston, nie mogąc wierzyć jeszcze niewypowiedzianemu szczęściu, jako zdawało się spadać na niego... — Tak... to prawda ja miałem córkę.
— Ta córka to ja! Jestem Paulina, Czy nie przypominasz już sobie tego imienia?
— Paulina — powtórzył rzeźbiarz — pani? Ty?
Podniósł obie dłonie do czoła i przycisnął skronie, jakby chciał stłumić walkę straszliwą, która owładnęła jego skołatanym umysłem. Nagle wydał krzyk niespodziewany, a dziwny, na odgłos którego nietylko Paulina, ale zadrżał już i ex-galernik.
— Tak jest, tak jest, przypominam sobie — szybko powtarzał z rozjaśnioną twarzą... — Paulina moja córka... Była to noc... zastałem dom pusty, znalazłem kolebkę próżną... A ona... Matka znikła także. Odjechała, ażeby mnie opuścić. Widziałem ją raz jeszcze, raz tylko jedyny otoczoną moimi zawziętymi nieprzyjaciółmi i wołającą: ten człowiek jest szalony! Przypominam sobie, przypominam!
— Twoja córka jest ci oddaną — przerwał mu Jarry. — Oto ona! Nie wątp pan o tem.
— Zobaczymy to zaraz.
Gaston podbiegł ku Paulinie, która nie miała już czasu zawołać o pomoc, schwycił drżącemi palcami za wyższą część czarnego jedwabnego stanika, i rozdarł go. Jarry widząc co się dzieje, podbiegł na