Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

efekt, ale nie trać równowagi.
— Czyż to naprawdę mój ojciec?
— Musi nim być. Sto przemawia przeciw jednemu, że tak jest. Data urodzenia, imię Paulina, litery początkowe imienia i nazwiska na bieliźnie... Szkoda czasu tracić napróżno.
Ex-galernik popchnął Paulinę do swojego pokoju i rzucił jej jeszcze jeden wyraz:
— Zaczekaj!
A sam wszedł do pokoju Gastona.
— Jesteś pan spokojnym i silnym? — zapytał. — Ona jest niedaleko. Przyprowadzę ją panu zaraz.
Gaston schwycił się jedną ręką za serce, a drugą przyłożył do czoła. Oczy mgłą mu zaszły. Nie trwało to jednak długo. Po chwili odzyskał krew zimną.
— Chodź moje dziecię — rzekł wtedy Jarry — ojciec twój cię oczekuje.
— Paulina weszła szybko, ale prędzej jeszcze zatrzymała się. Serce biło jej silnie. Ten człowiek, ten warjat, o oku błyszczącem i śnieżnej brodzie, przejmował ją mimowolnym strachem. Zbliżyła się atoli ku niemu.
— Mój ojcze — zaczęła, chcąc go uściskać.
Gaston pozostał spokojny, nieruchomy. Cała przytomność umysłu, jaką jeszcze posiadał, skoncentrowała się we wzroku.
Paulina coraz bardziej zaniepokojona szeptała.
— Mój ojcze, nie chcesz więc mnie przytulić