Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dać trochę pewności, wymówił z trudnością te kilka wyrazów:
— Witaj, księże proboszczu; czekałam cię z niecierpliwością... chciałam, byś mnie godnie na tamten świat wyprawił... pragnę się wyspowiadać.
— Gotów jestem, mój synu.
Ksiądz Dubreuil dał znak Joannie, która z Weroniką i Caronem oddaliła się do drugiego pokoju.
Rozpacz biednej kobiety nie miała granic. Zakrystjan i służąca nie starali się nawet jej pocieszać gdyż wiedzieli, że to by było daremne. O dziecku nie wspominano zupełnie.
Ksiądz został sam z chorym. Spowiedź trwała krótko, gdyż żaden grzech większy nie ciążył na sumieniu uczciwego człowieka. Udzieliwszy rozgrzeszenie, ksiądz otworzył drzwi i zawołał Cerona. Zakrystjan nadbiegł a za nim Joanna i Weronika.
Miano udzielić umierającemu Sakramenta święte.
Chory leżał spokojnie, prawie wesoły i uśmiechał się do żony.
Ta smutna i uroczysta ceremonja, trwała zaledwie kilka minut; po jej ukończeniu Piotr wyciągnął rękę do księdza, mówiąc:
— Dziękuję, księże proboszczu — podpisałeś mi już mój paszport — jestem w porządku, jestem zadowolony.
W czasie, kiedy chory wymawiał ostatnie wyrazy, słaby płacz dziecka dał się słyszeć z przyległego pokoju.