Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

minać się nie będzie, pocóż więc ma pozbywać się i takiej sumy i kosztowności, które tak są jej potrzebne, konieczne.
Zegar wybił kwadrans na jedenastą, gdy pani Eugenja przybyła do pałacu. Lokaj wprowadził ją do małego saloniku i wziął od niej kartę wizytową.
Baron w kostjumie rannym, siedząc przy kominku w swym gabinecie, przeglądał korespondencję, gdy wszedł lokaj i wręczył mu bilet. Bankier przeczytawszy nazwisko Eugenji Drumont, doznał ściśnienia serca, pochwycił dzwonek i gwałtownie nim wstrząsnął.
— Jakieś nieszczęście stało się — mówiło mi przeczucie.
— Poproś tutaj panią Daumont, prędko... — rzekł blady ze wzruszenia.
Chciał podejść na jej spotkanie, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa, zachwiał się i oparł rękę o poręcz fotelu.
Głęboki wyraz smutku, wyryty na twarzy Eugenji, był dla barona potwierdzeniem jego przeczucia. I ona przestąpiwszy próg, wstrzymała się, zdziwiona nadzwyczajną zmianą rysów i bladością oblicza bankiera. Przez chwilę stali naprzeciw siebie niemi, nieporuszeni.
Ritter pierwszy przerwał milczenie.
— Skłamałbym, gdybym powiedział, że jestem szczęśliwym widząc panią... — rzekł głosem zmienionym. — Przybycie pani przeraża mnie... zdaje mi się,