Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To ono — szepnął i serce jego uderzyło gwałtownie.
Wyskoczył z powozu, budząc tym ruchem woźnicę, który, mimo zimna, drzemał w najlepsze, i pobiegł na jej spotkanie.
— To ty... — rzekła Teresa głosem omdlałym.
— To ty... — zawołał uszczęśliwiony.
— Cicho!... nie mów nic... — dodał, obejmując ją w pół i prowadząc do powozu.
Teresa dała się prowadzić, zdawało się jej, że to sen...
— Zaraz się obudzę — myślała — to wszystko jest niemożliwe...
Gaston wsadził ją do powozu, usiadł obok niej i rzekł do woźnicy:
— W drogę.
— A gdzie zatrzymać się w Saint-Denis?
— Przy moście prowadzącym na wyspę.
— Dobrze.
Konie zziębnięte chłodem poranku, ruszyły żwawo.
Gaston pewny już powodzenia, odetchnął głęboko, i objąwszy Teresę, przycisnął ją do piersi.
Nagle, przestraszony, wydał lekki okrzyk.
Biedne dziewczę wyczerpawszy siły pod wpływem tylu wrażeń, omdlało.
Co robić?
Artysta całował jej ręce, usunął włosy l oddechem swem orzeźwiał jej skronie, lecz wszystko napróżno.