Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dopiero pan de Loigney przyszedł mu w pomoc i wyratował go z kłopotu.
— Rzeczywiście, baronie — rzekł śmiejąc się — możesz być wdzięcznym panu Daumont za przyjęcie zaproszenia, kolega mój bowiem jest człowiekiem pracy i lubiącym życie domowe. Przyjemności światowe nie mają dla niego powabu, i wiem napewno, że zaproszenia innej osoby za nicby nie przyjął.
— Dla tego też podwójnie jestem wdzięczny — rzekł bankier i zwracając się do Eugenji i Teresy, dodał:
— Jestem bardzo szczęśliwy, widząc panie u siebie.
Pani Daumont spojrzała na córkę wzrokiem tak rozkazującym, a zarazem wymownym, że na ustach Teresy pokazał się uśmiech przymuszony.
Baron podał ramię Teresie i przyprowadził ją na honorowe miejsce do pierwszego salonu. Oczy wszystkich zwróciły się na obie nieznane nikomu kobiety, a zwłaszcza na Teresę.
Przyjaciele barona szeptali między sobą:
— Jaka ona piękna!
— Cudownie!
— Matka musiała być bardzo piękną, lecz córka zachwycająca!
Notarjusz, człowiek poważny, nie mówił nic, lecz myślał:
— Do licha!... Nie dziwię się teraz, że mój klijent tak się zakochał. Podobny brylant może zawrócić głowę człowiekowi nawet starszemu. Takie oczy,