Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szenie. Miałam — scenę okropną.... Moja matka biła mnie... ojciec był bardzo surowy... Ja chyba zwarjuję... Jeżeli to się jeszcze powtórzy... ja rozchoruję się... umrę chyba...
Gaston zamyślił się.
— Co czynić? — zapytała Teresa, widząc go milczącym i ponurym.
— Trzeba udać posłuszeństwo... — odrzekł po chwil:
— Potrzeba iść na ten obiad... i okazać rezygnację...
— Trzeba iść — powtórzyło biedne dziecko, nie wierząc uszom swoim.
Nasza przyszłość tego wymaga... Kocham cię... ubóstwiam... Nie lękaj się... odpowiadam za wszystko. Niech cię to nie dziwi, jeżeli nie zobaczysz mię dziś i jutro... odjadę na dwa dni...
— Odjeżdżasz!...
— Muszę koniecznie... Za godzinę będę już daleko od Paryża... Lecz jeszcze raz cię proszę, nic obawiaj się. Ta krótka moja nieobecność zapewni nam szczęście.. Myśl o mnie, jak ja będę myśleć o tobie i kochaj mnie, jak ja ciebie kocham. Ufaj mi i... dowidzenia!
Zamknął okno i wyszedł do drugiego pokoju, pozostawiając Teresę rozmyślającą ze smutkiem nad przyczyną jego wyjazdu, który wydawał się opuszczeniem jej. Gaston powziął nagle postanowienie.
— Niepodobna dłużej wahać się i zwlekać — wyslał. — wykradnę ją. Niebezpieczeństwo jakkolwiek