Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Eugenja z groźnym wzrokiem podstąpiła do córki.
— Dość tego! — — zawołała. — Wiesz jakie są moje zamiary... Przypomnij, sobie, com ci powiedziała... — czas już być posłuszną mnie i ojcu!... Dziewczęta w twoim wieku pragną tylko tego, czego chcą ich rodzice! Jeżeli przyjdzie ci ochota okazać swoją wolą, złamę ją! — czy rozumiesz? Odpowiadaj!
— Rozumiem, mamo...
— Więc kiedy rozumiesz, bądź posłuszną z dobrej woli, inaczej... strzeż się! Uprzedzam cię, że w przyszły czwartek pojedziem na obiad do barona Rittera, który roczył nas zaprosić do swego pałacu.
— To mama pojedzie z ojcem — odparła Teresa — ja zostanę w domu.
Usłyszawszy tę nieprzewidywaną oopowiedź, pani Daumont zmarszczyła brwi i groźnym głosem rzekła przez zęby:
— Nieszczęśliwa... i ty ośmielasz mi się sprzeciwiać?
— Tak, mamo — odparła Teresa, wywołując w myśli oraz Gastona, dla nadania sobie odwagi — będę się sprzeciwiać wszystkiemi siłami. Handel moją osobą wzbudza we mnie odrazę.
Eugenja nie posiadała się ze złości.
Schwyciła rękę córki i ścisnęła z taką mocą, że oczy biednego dziewczęcia napełniły się łzami.
— Musisz wyjść za barona Rittera — rzekła, kładąc nacisk na każdym wyrazie — musisz, bo ja