Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a jutro wstaniesz zdrowa! czerstwa jak pączek różany. Idź, moje dziecko...
Teresa zrozumiała, iż wszelkie uwagi byłyby bezskutecznie. Podeszła do rodziców, podała im czoło do pocałowania, następnie zapaliła świecę i ze ściśniętem sercem odeszła do swego pokoju.
Skoro tylko drzwi za nią się zamknęły, Robert Daumont rozpoczął rozmowę.
— Dla czego jesteś ze mną tak tajemniczą? — zapytał — i nic mi nie powiedziałaś o tem co się stało?
— Nie pojmuję, o czem mówisz — odrzekła Eugenja, udając niewiadomość, lecz w gruncie wiedząc doskonale, co przez to rozumiał. — Alboż ukrywałam co przed tobą.
— Ukrywałaś i do tego wiadomość bardzo ważną.
— Cóż takiego?
— Nie powiedziałaś mi, że na balu w ratuszu Teresa zdołała zająć sobą.
— Ach, więc ty już wiesz o tem?
— A wiem.
— Któż ci to powiedział?
— Mój kolega z ministerjum, de Loigney.
— Czy mówił ci o swym przyjacielu baronie Rytterze.
— Dodaj do tego bankierze, posiadającym dwadzieścia pięć, czy też trzydzieści miljonów franków. Przytem chwalił go niezmiernie, co zresztą leżało w jego roli, występował bowiem jako pośrednik. Baron