Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ledwie siłę wskazać Gastonowi garderóbkę, urządzoną w głębokiej niszy, tuż obok łóżka.
— Ukryj się... ukryj! — następnie głosem wystraszonym odrzekła matce
— Jestem mamo...
I skierowała się ku niej, lecz drzwi się otworzyły i pani Daumont weszła.
— Jaka ty blada jesteś! — rzekła, spojrzawszy na córkę — czy chora?
— Nie, mamo...
— Więc skądże ta bladość?
— Nie wiem. Zasnęłam trochę... tymczasem głos mamy zbudził mię, zerwałem się... może z tego...
Eugenja przekonana, że Teresa nie znała nikogo, nie mogła mieć żadnego podejrzenia.
— To bardzo źle drzemać w dzień na fotelu —rzekła — temdardziej w twoim wieku... Chodź, pomożesz mi rozebrać się.
— Dobrze, mamo...
I poszła za matką, myśląc z przestrachem;
— Jak ja go teraz wypuszczę?... jakże ja nierozsądnie postąpiłam wzywając go...
Pani Daumont zmęczona trochę wycieczką, zdjęła gorset, wzięła na siebie szlafroczek i rozmawiała dalej z córką, zatrzymując ją przy sobie...
Nareszcie nadszedł i Robert Daumont.
Julja nakryła do stołu i przyszła zawiadomić, że obiad gotów.
Usiedli wszyscy troje.
Łatwo możemy sobie wyobrazić stan duszy Te-